Czy w Polsce jest choćby jedna osoba, która z czystym sumieniem mogłaby powiedzieć: wiem wszystko o ZUS-ie. Jak działa, interpretuje przepisy, dochodzi składek, jak finansowana jest jego działalność. Nie sądzę. Uświadomienie sobie tej prawdy pozwala łatwiej zrozumieć, dlaczego coś – dajmy na to informatyzacja zakładu – się nie udaje.
Przecież ZUS poradzi sobie na swój sposób. Informatyzacja miała np. umożliwić zakładowi pozyskiwanie aktualnych danych o zaległościach składkowych. Fajna sprawa, ale przecież można też samemu sobie oszacować takie kwoty, opracować jakąś metodę wyliczeń, dać jej niezrozumiałą nazwę i problem z głowy. Nikt i tak się w tym nie połapie. A informatyzacja nie zając przecież, nie ucieknie, niech spokojnie się wdraża piętnasty już rok. I co nam kto zrobi?
Obywatel oczywiście nic. W starciu z wielką biurokratyczną machiną, jaką jest ZUS, nie da rady pierwszej lepszej pani Krysi z oddziału, dajmy na to, w Suwałkach. A rząd? Tym razem postawił się ZUS-owi i wszczął kontrolę procesu informatyzacji. Może pogroził palcem, może zganił za zwłokę. O tym się nie dowiemy, bo wynik kontroli utajniono (można zatem tylko podejrzewać np. niegospodarność). Dalej nie wiadomo więc, kiedy skończy się informatyzacja zakładu. Zresztą kto by się tym przejmował, przecież i tak nikt nie będzie w stanie rzetelnie ocenić, dlaczego tak się opóźniła, czy jest skuteczna i kto na niej skorzystał. A nawet jeśli będzie, to informację taką najpewniej utajni.