Trud, poświęcenie, nawet wyzysk. Tak o wolontariacie myślą ci, którzy go nie spróbowali. Ale jest inaczej.
Ma niewiele ponad 25 lat oraz wyższe wykształcenie. Pochodzi z Wilkowa na Lubelszczyźnie. Agata Pietroń doskonale odpowiada obrazowi wolontariusza, który wyłania się z raportu Stowarzyszenia Klon/Jawor „Aktywność społeczna Polek i Polaków w 2013 r.”.
W opinii biernych (osób niezaangażowanych w wolontariat), które także wzięły udział w tym badaniu, Agata powinna cechować się również „szczególnym powołaniem”. Być trochę herosem, który poświęca się dla innych, zaniedbując własne życie, a trochę dziwakiem, który bawi się w wolontariat z samotności lub nudy. Jednak ona sama, podobnie jak większość wolontariuszy, widzi to zupełnie inaczej.
Bo wolontariat to dla nas wciąż termin abstrakcyjny i zarazem wieloznaczny, niewątpliwie kojarzony głównie z kontaktem z cierpieniem lub problemami innych. Jawi się jako aktywność nie z tego świata, którą podejmują osoby o wyjątkowych predyspozycjach. Stąd już tylko krok do rozumowania, że „to nie dla mnie”. Do wolontariuszy podchodzimy z jednej strony z wielkim szacunkiem i podziwem, z drugiej – nie do końca potrafimy zrozumieć, dlaczego to robią. – „Pogrzało gościa?”, „Chce mu się?”, „Skąd ma tyle czasu?”– Piotr Adamiak ze Stowarzyszenia Klon/Jawor cytuje odpowiedzi badanych.
Wolontariat obrósł w wiele mitów, a jego wizerunek niewiele ma wspólnego z tym, jak swoją aktywność postrzegają sami wolontariusze. Podczas gdy ci, którzy nigdy go nie spróbowali, skupiają się na trudzie i wyrzeczeniach, ci aktywni mówią o radości z pomagania, nowych przyjaźniach, ciekawym spędzaniu czasu, samorozwoju i cennym doświadczeniu, które pomaga im nie tylko w pracy, ale i w codziennym życiu.
Przejście na zawodowstwo
Według badania Stowarzyszenia Klon/Jawor aż co piąty bierny uważa, że wolontariat to wyzysk. – Wiąże się to z myleniem tego pojęcia z bezpłatnymi praktykami i stażami organizowanymi dla młodzieży. Niektórzy wprost nazywali wolontariat polskim wynalazkiem służącym wyzyskowi, żebraniną, wyciąganiem publicznych pieniędzy – wyjaśnia Adamiak.
Inaczej widzi to Agata, która dzięki wolontariatowi znalazła zatrudnienie. Dobrowolna i nieodpłatna praca na rzecz innych osób i organizacji umożliwiła jej zdobycie kompetencji nie tylko społecznych, lecz przede wszystkim zawodowych.
Podczas Euro 2012 trafiła do biura pomocy i udzielania informacji, gdzie w międzynarodowym towarzystwie pomagała rozwiązywać problemy obcokrajowców, którzy przyjechali do Polski na piłkarskie święto. W lutym 2013 r. w Warszawie odbyły się Mistrzostwa Świata Juniorów w Short Tracku, czyli łyżwiarstwie szybkim na krótkim torze. Swój udział w ich organizacji miała także Agata, która jako wolontariuszka w biurze prasowym czuwała nad przepływem informacji, przekazywaniem oficjalnych wyników i obsługą dziennikarzy. Dwa miesiące później podczas Orlen Warsaw Marathon wspierała organizatorów w koordynowaniu pracy prawie tysiąca wolontariuszy, a niecały rok wcześniej podczas Biegu Niepodległości musiała tak zorganizować stoisko z 2 tonami bananów, by sportowcy wbiegający na metę nie stali po owoce w kolejkach. – Nauczyłam się współpracy, podstaw logistyki, odnajdywania się w stresujących sytuacjach i szlifowałam języki obce – podsumowuje. – Poza tym mam teraz wielu przyjaciół w różnych częściach świata.
W maju 2013 r. zaangażowała się jako wolontariuszka w organizację UEFA Grassroots Day. Był to piknik rodzinny poświęcony piłce nożnej, podczas którego każdy fan tego sportu mógł wziąć udział w amatorskich rozgrywkach i sprawdzić swoją sprawność. Dzięki temu wolontariatowi Agata otrzymała propozycję współpracy od Polskiego Związku Piłki Nożnej, organizatora imprezy. Dostała zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną, przeszła ją i zaczęła pracę. Dziś już zawodowo zarządza wolontariuszami, szkoli ich i motywuje. – Dzięki temu, że pracowałam przy zarządzaniu pracą prawie 1000 osób przy jednym z największych maratonów w kraju, teraz nie przeraża mnie współpraca z dwudziestką, pięćdziesiątką czy setką ludzi. Ale do wszystkiego dochodzi się stopniowo. Tak samo doświadczenia, jak i pracy nie dostaje się od razu.
Mimo że Agata znalazła pracę, nie zrezygnowała z pasji. W ten weekend zacznie wolontariat podczas siatkarskich mistrzostwach świata.
Na równi z pracą płatną
Na szczęście kojarzenie aktywności społecznej z „frajerstwem” słabnie, zwłaszcza wśród młodych. Decydująca jest tutaj rola pracodawców, którzy coraz częściej doceniają doświadczenia zawodowe związane z wolontariatem. – O tym, że aktywność społeczna kandydata nabiera dużego znaczenia podczas jego oceny, świadczy dodanie przez portal LinkedIn (serwis społecznościowy specjalizujący się w kontaktach zawodowo-biznesowych) nowej sekcji, która jest dedykowana jedynie pracy charytatywnej – podkreśla dr Barbara Zych z HRstandard.pl, portalu dedykowanego branży human resources (zasobów ludzkich).
Zaangażowanie społeczne może przydać się także podczas naborów do programów stażowych. – Od kilku lat prowadzimy wakacyjne praktyki studenckie „One Level Up”. Czynnikiem, który ma istotny wpływ na przyjęcie konkretnego człowieka, jest jego zaangażowanie społeczne – mówi Agnieszka Krajnik z Provident Polska. – Jeżeli wolontariat jest systematycznie realizowany, dowodzi naszej konsekwencji, zaangażowania i wytrwałości, a te cechy są bardzo cenione – dodaje Zych. – W zasadzie każdy, kto pracował jako wolontariusz, podczas rozmowy rekrutacyjnej jest mocniejszy i bardziej świadomy swoich możliwości.
Doświadczenie w wolontariacie z pewnością pomogło Michalinie Lach. Kiedy trafiła na ofertę Stowarzyszenia Jeden Świat, była nauczycielką języka angielskiego. To w tej organizacji dowiedziała się o programie UE „Młodzież w działaniu” i Wolontariacie Europejskim (European Voluntary Service). Mimo zdziwienia znajomych zawiesiła pracę, zgłosiła się do programu i wyjechała do Mediolanu, żeby pracować jako wolontariuszka w „Casa per la Pace”. – To organizacja działająca na rzecz pokoju i dialogu międzykulturowego – wyjaśnia Michalina. – Zajmuje się m.in. organizacją warsztatów dla dzieci, młodzieży i dorosłych oraz prowadzeniem kursów językowych dla imigrantek połączonych z opieką nad ich dziećmi.
Na początku obserwowała pracę innych, ale szybko zaczęła zajmować się tłumaczeniami z języka włoskiego na angielski i została animatorką w szkole dla imigrantek. – Z każdym miesiącem zbierałam doświadczenie – podkreśla Michalina. – Nauczyłam się pisania projektów europejskich, organizacji wydarzeń kulturalnych, integracji ludzi różnych narodowości, a nawet prowadzenia księgowości. Teraz potrafię żyć bardziej ekologicznie, gotować międzynarodowe potrawy i celebrować posiłki z innymi. Zaczęłam cieszyć się rzeczami, których wcześniej nie dostrzegałam.
Po 3 latach w Mediolanie wróciła do Polski, zamieszkała w Krakowie i znalazła pracę w dużej korporacji, gdzie na co dzień wykorzystuje język włoski. – Z moim obecnym pracodawcą odbyłam trzy rozmowy telefoniczne: po angielsku, włosku i po polsku. Dużo rozmawialiśmy o wolontariacie – opowiada. – Pomogły chwile spędzone nad arkuszami projektów europejskich, praca w zespole, a przede wszystkim otwartość na naukę i elastyczność. Mercedes – moja szefowa z Mediolanu – zawsze powtarzała, że to, jak ciekawa i ważna będzie moja praca, zależy ode mnie. W nowym miejscu pracy też staram się to wdrażać.
Szkoła zarządzania
Wolontariat jest sprzeczny z dbaniem o siebie i o najbliższych – to kolejny mit na temat wolontariatu. Niemal dla 2/3 biernych badanych przez Klon/Jawor barierą dla aktywności jest konieczność zatroszczenia się przede wszystkim o własną rodzinę, a ponad połowa odpowiedziała wprost, że musi zatroszczyć się o siebie.
Według Piotra Adamiaka tego typu koncentracja na sobie oraz na najbliższym otoczeniu może być pozostałością typowego dla Polski lat 80. syndromu amoralnego familizmu, który ogranicza jakiekolwiek działania na rzecz innych do wąskiej grupy najbliższych krewnych i znajomych. O tym zjawisku na naszym gruncie pisali socjolodzy Elżbieta i Jacek Tarkowscy. Lata 80. to czas kryzysu ekonomicznego, trudnych warunków życia, niedoborów rynkowych i ubożenia społeczeństwa. Według Tarkowskich sytuacja ta niewątpliwie wyeksponowała rolę rodziny, w centrum zainteresowań pojawiła się chęć zapewnienia najbliższym godziwego poziomu życia. Jednocześnie brak zaufania do państwa i trudne warunki egzystencji wzmagały rywalizację i brak zaufania do obcych.
– Można się oczywiście zastanawiać, na ile brak czasu jest barierą realną, a na ile po prostu wytłumaczeniem braku własnej aktywności – mówi Adamiak. Część badanych przyznawała, że „chodzi może nie tyle o brak czasu, co niezorganizowanie”.
Bartosz Płaszczyński jest dyrektorem logistyki w jednej z warszawskich firm i godzi swoją pracę z wolontariatem w Szlachetnej Paczce – to ogólnopolski projekt, który co roku przed świętami Bożego Narodzenia jednoczy tysiące osób: ubogich rodzin, darczyńców, którzy przygotowują dla nich dedykowaną pomoc, oraz wolontariuszy, którzy łączą obie strony.
Mówi, że zarządzania nauczył się właśnie dzięki Paczce. Zaczynał w Krakowie, będąc niepewnym siebie chłopakiem, który niechętnie rozmawiał z obcymi. Dostał zadanie – pójść do ubogich rodzin, poznać ich sytuację i zdecydować, czy włączenie ich do Szlachetnej Paczki będzie dla nich mądrą pomocą. – Nigdy nie zapomnę pierwszej wizyty – wspomina. – Chora matka bez szansy na wyzdrowienie, ojciec ciągle w pracy, w domu siedmioro dzieci. Głową rodziny czuł się 17-letni chłopak, który zapytany o potrzeby, nieśmiało wymienił zimowe buty dla najmłodszych sióstr. Mieszkali trzy kamienice dalej od mojego domu. Jak raz zobaczysz taki świat, to potem nie możesz udawać, że go nie ma.
Bartosz wkręcił się w Paczkę na tyle, że rok później został liderem 28-osobowej drużyny. Sam zbudował zespół, zorganizował dla niego szkolenia i koordynował jego pracę przez kilka miesięcy. Jego zdaniem to doświadczenie lepsze niż uniwersyteckie studia MBA: – Uczysz się zarządzania zespołem, motywowania, planowania i odpowiedzialnego podejmowania decyzji. A do tego masz satysfakcję z robienia czegoś dla innych. Poza tym to niezła szkoła samodyscypliny i komunikacji. Musiałem znaleźć wspólny język z każdą z 28 osób i stworzyć taką atmosferę, żeby każdemu się chciało działać.
Po studiach przeprowadził się do Warszawy i dostał pracę na stanowisku menedżerskim. – Okazało się, że wszystko z zakresu zarządzania i pracy z zespołem w Szlachetnej Paczce przełożyło się na moją pracę zawodową – podsumowuje. Dzięki byciu liderem wystąpienie przed zespołem czy nawet przed kamerą nie jest dla niego problemem. Zmieniło się też jego myślenie o sobie samym: – Wiem, że mam wpływ na otoczenie i ludzi, którzy są wokół mnie. Jak pojawia się trudność, nie widzę problemu, tylko wyzwanie. W Paczce mamy takie powiedzenie: „Nie ma, że się nie da”. I tego trzymam się na co dzień. W tym roku zostałem koordynatorem regionalnym Szlachetnej Paczki. Będę zarządzał pracą ok. 150 wolontariuszy, którzy połączą kilkaset darczyńców z rodzinami w potrzebie.
– O korzyściach płynących z wolontariatu trzeba mówić otwarcie – podkreśla Adamiak. – Nie ma w tym nic złego, że wolontariusz odnosi korzyści ze swojego zaangażowania. Im większa będzie tego świadomość, tym większa będzie skłonność Polaków do działania na rzecz innych – podsumowuje.
Ani męczennicy, ani frajerzy
Perspektywę Michaliny, Bartosza i Agaty można zyskać najczęściej dopiero po zaangażowaniu się w działalność społeczną. Bierni postrzegają wolontariat wąsko. Co więcej – jak mówi Katarzyna Winiewska ze Stowarzyszenia Centrum Wolontariatu – także ludzie chcący zaangażować się w wolontariat niewiele wiedzą o jego formach. Pytają o pracę w domach dziecka lub hospicjach. – Dopiero u nas poznają całe spektrum możliwości i są mile zaskoczeni, że wolontariuszy poszukują także muzea czy teatry – wyjaśnia.
– Niektórzy znajomi dziwią się, że chce mi się bawić w wolontariat – dodaje Bartosz. – Opowiadam im zawsze o pani Jadzi, którą opiekowałem się rok temu. Darczyńcy dostarczyli jej paczki osobiście. Dostała buty zimowe i powiedziała: „Teraz to ja jestem paryżanka!”. Miała w czym pójść na pasterkę. Miała z kim spędzić Wigilię, bo darczyńcy zaprosili ją do siebie. Ich spotkanie by się nie wydarzyło, gdybym stwierdził, że mi się nie chce. To niesamowite uczucie zmieniać świat na lepsze i widzieć, że dzięki tobie ktoś zaczyna cieszyć się życiem. Wolontariat to nie żadna zabawa ani frajerstwo. To sposób na fajne i satysfakcjonujące życie.
Polakom ciężko w to uwierzyć, ponieważ wpadli w błędne koło. Wizerunek wolontariusza jako męczennika i herosa o nadzwyczajnych predyspozycjach powoduje, że większość z nas odrzuca wolontariat. Niestety nie weryfikujemy tych wyobrażeń z rzeczywistością, więc nasza wiedza na temat różnorodności form aktywności społecznej i płynących z niej korzyści pozostaje na niskim poziomie. Jak to zmienić? Duże pole do popisu mają organizacje społeczne, które powinny zagospodarować potencjał osób nieaktywnych, ale gotowych do działania. A tych jest niemało. Jak pokazuje raport Stowarzyszenia Klon/Jawor, ponad 2/3 biernych tłumaczyło brak zaangażowania tym, że nikt ich o to nie poprosił, a ponad połowa nieznajomością ludzi lub instytucji, z którymi można byłoby zacząć działać.
– Organizacjom pozarządowym w miarę dobrze wychodzi komunikowanie swoich potrzeb, tymczasem warto pamiętać o dzieleniu się sukcesami i efektami pracy. To zbuduje większą wiarygodność takich podmiotów i – co za tym idzie – ułatwi dotarcie do wolontariuszy. Natomiast dla Polaków największym wyzwaniem może się okazać wiara w to, że nawet zwykły człowiek bez wyjątkowych predyspozycji może w sobie odnaleźć powołanie do zmieniania świata na lepsze – podsumowuje Piotr Adamiak.
To doświadczenie lepsze niż uniwersyteckie studia MBA. Uczysz się zarządzania zespołem, motywowania, planowania i odpowiedzialnego podejmowania decyzji