Resort edukacji przy okazji kolejnej nowelizacji ustawy o systemie oświaty – trzeciej w tym roku – chciał oświatę, a konkretnie jej organizację, trochę unowocześnić. Niestety okazało się, że cyfryzację niespecjalnie rozumie.
W ubiegłym roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, że zasady klasyfikowania, oceniania uczniów oraz warunki przeprowadzania sprawdzianów i egzaminów powinny być jasno opisane w ustawie, a nie w rozporządzeniach. MEN przed kilkoma tygodniami przedstawiło nowelizację, która miała wprowadzić porządek w organizacji pracy szkół, komisji egzaminacyjnych i kuratoriów. To, jak oceniać, klasyfikować, promować uczniów, ale także wszystkie zasady dotyczące egzaminów. Kiedy jednak projekt ustawy zobaczyli eksperci z Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, załamali ręce.
– Z niedoróbek, niejasności w tej nowelizacji, jak i innych działań w ostatnich latach ewidentnie wyłania się jeden podstawowy problem: MEN nie ma strategii i pomysłu, jak informatyzacja edukacji powinna przebiegać. I nie chodzi o informatyzację polegającą na zakupach sprzętu do szkół, tylko, co ważniejsze, o informatyzację procesów zarządzania edukacją, stworzenie warunków do korzystania przez szkoły i nauczycieli z elektronicznych rozwiązań obiegu dokumentów, raportowania, informowania rodziców o postępach ich dziecka według jednolitych zasad – tłumaczy Olgierd Buchocki, ekspert PIIT w zakresie edukacji.
– I właśnie od przygotowania takiej długoterminowej strategii, planu całościowych zmian ten resort powinien zacząć – dodaje.
Na razie jednak PIIT w nowelizacji ustawy wskazuje na kilka błędów. Choćby na to, że ustawa mówi tylko o druku materiałów egzaminacyjnych, w ogóle nie przewidując elektronicznego egzaminowania. Z drugiej strony zakłada „możliwość sprawdzania prac egzaminacyjnych z wykorzystaniem narzędzi elektronicznych”. Niby dobrze, że choć pod tym względem nadąża za zmieniającym się światem, ale dosyć bezrefleksyjnie, bo nie doprecyzowano, czy takiej możliwości można wymagać także w przypadku egzaminów zawodowych.
PIIT podkreśla też, że ustawa odwołuje się do terminu „środowisko komputerowe”, gdy raczej chodzi o „systemy operacyjne”, krytykuje także ministerialny pomysł, że to szkoły mają opracować zasady zawiadamiania rodziców o postępach ich dzieci. Według ekspertów powinien być do tego stworzony ogólnokrajowy standard. Buchocki tłumaczy, że bez tego np. w przypadku e-dzienników szkolnych każda placówka będzie mogła samodzielnie decydować, jak mają działać, ile i jakie informacje się w nich znajdą.
– Powinien to być narzucony i bezwzględnie obowiązujący katalog informacji, bez względu na to, z jakiego rozwiązania szkoła korzysta, aby każdy rodzic miał takie same możliwości uzyskania informacji o swoim dziecku – mówi ekspert i dodaje, że podobnie jest z obiegiem dokumentów w szkołach. MEN nie tworzy standardów w zakresie e-rozwiązań ani nie wspiera szkół. Nawet wspomniane e-dzienniki są obecnie używane w mniej niż co dziesiątej szkole, reszta wciąż żyje w epoce papieru.
MEN na nasze pytania dotyczące tych uwag odpowiedział, że uwzględniona będzie tylko ta związana z błędnym użyciem terminu „środowisko komputerowe”, bo pozostałe „nie odnoszą się do istoty rozwiązań zaproponowanych w projekcie ustawy bądź wykraczają poza przedmiot tej nowelizacji”.