Potrzebujemy dziś technologii dostępnej nawet dla tych, którzy nie są technologicznymi freakami. Na przykład routera, który uruchomimy bez pomocy pana z serwisu. TP-LINK M5350 dość dobrze się do tego nadaje.

Wychodzę z założenia, że przedmioty użytku codziennego powinny służyć mi, a nie ja im. Ponieważ w Unii Europejskiej dostęp do internetu został ostatnio włączony do katalogu praw człowieka, routery zdecydowanie awansowały do kategorii przedmiotów, z których korzystamy codziennie. Jakie są wobec tego moje oczekiwania wobec elektronicznych gadżetów?

Powinny być przede wszystkim proste w obsłudze. Intuicyjność jest podstawowym warunkiem tego, by można było korzystać z technologii bez instrukcji obsługi w ręku lub bardziej zaawansowanych w rozwoju technicznym znajomych pod telefonem.

Faktem jest, że nie pasjonuję się rozwojem gadżetów technologicznych, nie wypatruję nowinek na rynku, choć jestem wielkim fanem internetu i całej wolności, którą on z sobą niesie. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ moje zainteresowania mają wpływ na moje oczekiwania od sprzętu i jestem pewna, że wielu użytkowników się ze mną zgodzi. Nie obchodzi mnie, dlaczego ten sprzęt jest lepszy od innego, jak wspaniały ma procesor i czy będą mi go zazdrościć znajomi.

Mój sprzęt ma być wytrzymały, praktyczny, w przystępnej cenie (nie widzę sensu kupowania nowinek technologicznych za cenę wysokości średniej krajowej, która łatwo może ulec zniszczeniu, a za tydzień wejdzie nowe rozwiązanie) - i ma działać. Będzie pięknie, jeśli dodatkowo będzie jeszcze estetyczny, to mój jedyny ukłon w kierunku gadżeciarstwa, dobry design.

Powyższe oczekiwania mój nowy router TP-LINK M5350 spełnia zaskakująco dobrze. Przede wszystkim, pozwala szybko wyjść z domu z komputerem. Zdał egzamin nawet na łące pod miastem, gdzie szczególnie wygodnie się pracuje. Jego bateria działa do siedmiu godzin, więc spokojnie można z niego korzystać w podróży, na dworcach, w pociągu czy w kawiarni, gdzie nie zawsze oferowany jest dostęp do Internetu, poza tym można go ładować przez USB. Kolejna sprawa to jego kształt, opływowy drobny przedmiot przypominający trochę bezprzewodową mysz łatwo się przenosi w torebce czy plecaku, podczas jazdy rowerem. Dzielnie znosi podróże i nie trzeba mu poświęcać szczególnej troski, ponieważ nie ma wystających elementów, które łatwo mogłyby się połamać czy uszkodzić. Ma wyświetlacz ledowy i jeden jedyny przycisk na obudowie, włącznik, który uruchamia urządzenie dopiero po 5-sekundowym wciśnięciu. To dobry pomysł, zapobiega przypadkowemu uruchomieniu w torebce i wyładowaniu baterii.

Szybkość przesyłu danych (pobieranie danych 21,6 Mbps, wysyłanie - 5,76 Mbps) wystarcza na korzystanie z Internetu bez przeszkód, nawet na oglądanie filmów online. Router pozwala na jednoczesne podłączenie 10 urządzeń. Posiada też slot dla karty microSD, dzięki czemu może też służyć jako pendrive. Jego cena, ok. 240 zł, sprawia że użytkownik nie boi się wynieść go z domu i korzystać w miejscach publicznych.

Do minusów zaliczyłabym fakt, że ten router obsługujący internet na kartę nie informuje na wyświetlaczu, ile jeszcze zostało do końca limitu, co może skutkować zakończeniem połączenia w środku podróży.

Podsumowując, router TP-LINK M5350 pozwala na dość beztroskie podejście do sprzętu i nie wymaga eksperckiej wiedzy z zakresu rozwoju internetu, by z niego korzystać. Zdecydowanie przydatny gadżet na wakacje.

Tekst powstał z wykorzystaniem hotspotu TP-LINK M5350.