Niektórzy politycy nie wierzą, że w Polsce są głodne dzieci. Chciałabym również mieć taką pewność. Niestety, najnowsze dane Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych pozbawiają złudzeń.
Dzieci nie tylko są głodne, ale część jest nawet całkowicie wykluczona ze wsparcia. Ich rodzice nie mają bowiem szans na pomoc społeczną, bo paradoksalnie za dobrze im się powodzi. O ile można tak twierdzić, gdy mowa jest o dochodzie powyżej 480 zł. To absurd, niestety niejedyny, jaki jest związany z systemem wsparcia dla najuboższych. Na przykład minimum egzystencji. Jego poziom po raz kolejny okazuje się wyższy od progów dochodowych, które warunkują uzyskanie pomocy społecznej. To pokłosie zasad ich weryfikacji. Kryteria są bowiem podwyższane co trzy lata. W efekcie nie nadążają za wzrostem wydatków rodzin. I koło się zamyka. Część najbiedniejszych rodzin nie ma dostępu do wsparcia. A jednocześnie egzystuje na granicy nędzy.
W ubiegłym roku w skrajnym ubóstwie żyło 26,6 proc. rodzin z co najmniej czwórką dzieci na utrzymaniu. Najgorsze jednak, że państwo tego paradoksu nie zauważa. I np. bieda dla niektórych sądów to wystarczający powód do odebrania dziecka. I to mimo że rodzina się kocha, tylko ma pusty portfel. W przyszłym roku przypada kolejna okazja do podwyżki progów dochodowych. Wtedy też okaże się, jak rząd tę żabę (a raczej ropuchę) przełknie. Może się to okazać trudne, bo musi się najpierw wywiązać z obietnic złożonych opiekunom osób niepełnosprawnych. Ich łączny koszt – ponad 3,3 mld zł. Jedno jest więc pewne – ktoś dostanie figę z makiem, żeby u kogoś innego w portfelu było coś więcej niż tylko rybia łuska.