Gdy mowa o ojcu lub matce, którzy nie chcą płacić alimentów na utrzymanie dzieci, mówimy: skandal, granda, zwyrodnialcy itp. Dużo bardziej tolerancyjni jesteśmy w stosunku do osób, które nie ponoszą ciężaru finansowego utrzymania bliskiego krewnego w domu pomocy społecznej (DPS). I nie chodzi o sytuacje, gdy ich na to nie stać.
Chodzi o ludzi, którzy mimo posiadania pieniędzy i moralnego obowiązku wsparcia kombinują jak mogą, żeby a) pozbyć się uciążliwego problemu, b) zrobić to jak najtańszym sposobem. Czyli na koszt gminy, a ostatecznie wszystkich podatników. Scenariusz jest bowiem prosty – skoro nikt z rodziny nie chce zajmować się starą matką, najprościej umieścić ją w DPS. Z jej emerytury część kosztów pobytu zostanie pokryta, a pozostałą zapłaci gmina. Zrobi to, bo rodzina wszelkimi sposobami udowodni, że jej na to nie stać. Czyli kto jest frajerem, już wiemy.
Do tej pory państwo tę nierówną walkę przegrywało. Co bardziej zdeterminowane gminy stosowały równie mało eleganckie chwyty i np. ograniczały liczbę kierowanych do DPS. Czyli dochodziło do kolejnego paradoksu – z jednej strony kolejki oczekujących wydłużały się, z drugiej rosła liczba wolnych miejsc w takich placówkach. I chociaż działanie gmin można uznać za mocno kontrowersyjne, to przestają one dziwić, jeżeli zestawi się je z twardymi danymi. W DPS przebywa około 80 tys. osób. Rodziny dopłacają do pobytu zaledwie kilku tysięcy. Natomiast średni roczny koszt utrzymania pensjonariusza waha się od 30 do nawet 48 tys. zł. Problem gmin ma przynajmniej częściowo rozwiązać zaproponowana przez rząd zmiana prawa. Koszty pobytu w DPS będą mogły być pokryte już nie tylko z emerytury czy renty, ale również z majątku pensjonariusza. Jeżeli rodzina nie będzie płaciła, gmina naliczy odsetki. To ostre rozwiązania. Ale w wyjątkowych sytuacjach państwo powinno sięgać po metody, które spowodują, że nieuczciwi krewni już nie będą bezkarni.