Przedstawione ostatnio przez Komisję Europejską dane dotyczące liczby migrantów korzystających ze świadczeń socjalnych pokazują, że lansowaną przez zachodnie, a zwłaszcza holenderskie i brytyjskie tabloidy tezę o masowej turystyce zasiłkowej można włożyć między bajki.
Potwierdza to chociażby liczba osób otrzymujących w Anglii zasiłek dla bezrobotnych. Okazało się, że nie 600 tys., jak podawały tamtejsze media, a zaledwie 38 tys. migrantów z krajów UE uzyskuje to świadczenie. Co więcej, stanowią oni tylko 2,6 proc. wszystkich korzystających z pomocy. To oznacza, że wcale nie jest tak, iż najważniejszym celem Polaków przyjeżdżających na Wyspy jest naciąganie brytyjskiego rządu i życie na garnuszku jego podatników.
Na dane te warto się powoływać, bo w Brukseli szykuje się kolejna batalia z Wielką Brytanią. Ta za wszelką cenę szuka rozwiązania, które umożliwiłoby jej odmawianie przekazywania zasiłków rodzicom, którzy wprawdzie pracują na Wyspach, ale ich dzieci zostały w Polsce. Unijne przepisy gwarantują bowiem, że pracujący w jednym z państw Wspólnoty ojciec lub matka ma prawo do pobierania świadczeń w takiej wysokości, która przysługuje mieszkańcowi tego kraju, bez względu na to, gdzie jego dziecko przebywa. Zresztą dlaczego miałoby być inaczej, skoro mieszkający za granicą rodzic na bieżąco dokłada się do budżetu danego państwa, bo ponosi koszty związane z utrzymaniem oraz płaci podatki, z których finansowana jest pomoc socjalna. Ma więc takie samo prawo do uzyskiwania zasiłku jak angielski czy irlandzki opiekun.
Oczywiście porównując wysokość zasiłku wypłacanego w Polsce oraz tego, który można otrzymać na Wyspach, w Niemczech czy Holandii, można zauważyć wyraźnie, jak dalece wsparcie dla rodziców jest w tych krajach korzystniejsze. Jednak tworzenie na tej podstawie teorii próbujących udowodnić, że otrzymywanie świadczeń jest jedynym powodem ich migracji do tych państw, nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości.