Nie należę do tych, którzy powtarzają „nie ma na to pieniędzy”, ale realizacja propozycji prof. Rybińskiego byłaby nadzwyczaj kosztowna. Są też powody, by wątpić, że takie wydatki byłyby efektywne.
Niewiele jest osób (może prof. Leszek Balcerowicz?) pryncypialnie przeciwnych państwowej polityce pronatalistycznej. Zdecydowanie przeważa pogląd, że państwo powinno być aktywne. Nie znaczy to, że co do kształtu tej polityki panuje zgoda. To naturalne, bo wyniki państwowego wsparcia dla przyrostu naturalnego są w różnych krajach – mówiąc delikatnie – nie zawsze obiecujące. Tylko w jednej sprawie trudno mieć wątpliwości: polityka pronatalistyczna musi generować wysokie wydatki. Jak wysokie?
Rząd obecny (generalnie ten sam od ponad 5 lat) był w tej sprawie przez długi czas wielce powściągliwy. Ani polityki pronatalistycznej nie umieszczał na sztandarze, ani na te cele (nawet szeroko je definiując) nie wydawał wiele. Charakterystyczna była z tej perspektywy orientacja w kwestii wydłużenia wieku emerytalnego. Rząd postanowił rozwiązać problem niedoboru rąk do pracy – nawet w bardzo długim okresie – nie przez stymulowanie przyrostu naturalnego, ale przez stworzenie przymusu dłuższej pracy. Dopiero potem – pewnie pod wpływem krytyki ustawy emerytalnej – nastąpiła pewna korekta tej strategii. Donald Tusk w drugim expose zapowiedział wydłużenie płatnych urlopów wychowawczych. Opinia publiczna tę zapowiedź wyraźnie zauważyła, mimo że nie pojawiły się konkrety. Chyba nie ma ich zresztą dotąd. W każdym razie z informacji na stronie Kancelarii Urzędu Rady Ministrów nic się nie dowiedziałem ponad to, że sprawa „jest w toku”. I może właśnie dlatego, że sprawa ciągle jest „w toku”, premier tak ostro zareagował na postulat prof. Krzysztofa Rybińskiego, doradcy kandydata opozycji na premiera prof. Piotra Glińskiego.
Postulat ten jest radykalnie różny od pomysłu rządowego: zamiast wydłużenia płatnego urlopu proponuje stypendium dla dzieci i młodzieży do 18. roku życia. Realizacja tej propozycji byłaby rzeczywiście nadzwyczaj kosztowna (pewnie około 90 mld zł rocznie). Nie należę do tych, którzy powtarzają w kółko „nie ma na to pieniędzy”, ale muszę przyznać, że wielkość proponowanych wydatków z pewnością sytuuje propozycję prof. Rybińskiego poza wszelkimi możliwościami. Są też powody, by wątpić, czy wydatki takie byłyby efektywne. Dlaczego prof. Rybiński – skądinąd świetnie wykształcony ekonomista – zgłasza tak księżycowe projekty? Nie wiem. Może zarazili go „doradcy Edwarda Gierka”, których czas jakiś temu sprosił na specjalną konferencję?
Czynię tę złośliwość, bo prof. Rybiński, przedstawiając tak radykalny pomysł, ośmiesza w opinii publicznej samą ideę stypendium, którą uważam za racjonalną (zgłaszałem już ją wcześniej). W każdym razie za korzystniejszą od wydłużenia płatnego urlopu.
Jestem przekonany – rozważając aspekt ekonomiczny – że kobiety (małżeństwa) nie decydują się często na dzieci generalnie z powodu trudnej sytuacji materialnej. Może ona być potencjalnie następstwem przerwania pracy przez kobietę, ale bardzo często jest następstwem niskich dochodów wynikających z bezrobocia. Ponadto trudno przyjmować, że w zamożnych małżeństwach materialne konsekwencje przerwania pracy przez kobietę stanowią ważną przyczynę rezygnacji z posiadania dziecka. Tam z pewnością decydują względy kulturowe i wzgląd na karierę zawodową. W tych przypadkach wydłużenie płatnego urlopu będzie na ogół nieskuteczne, a w przypadkach gdy zadziała – będzie kosztowne dla państwa.
Jest też wielki problem manipulacji tym uprawnieniem. Pracodawca – szczególnie w drobnych przedsiębiorstwach – może w porozumieniu z zainteresowaną tak zmieniać jej płacę, by była wysoka na krótko przed urlopem wychowawczym. To musiałoby prowadzić do wysokich wydatków budżetu. Być może wyższych niż w formule stypendium – oczywiście przy założeniu, że będzie ono przyznawane powściągliwie.
Ile mogą kosztować stypendia wychowawcze? Zakładając, że należne byłyby na dzieci do dwu lat i tylko dla kobiet wcześniej niepracujących (lub przerywających pracę) w wysokości – powiedzmy – 1,5 tys. zł brutto, trzeba by się liczyć z wydatkiem rzędu 10 mld zł. To dużo. I to na pewno nie może być jedyna forma wspierania przyrostu naturalnego. Z drugiej jednak strony wprowadzenie stypendiów uzasadniałoby pewne ograniczenia ulg podatkowych z tytułu wychowania dzieci.
Program wsparcia demograficznego wymaga bardzo poważnego potraktowania i wypracowania kompleksowej koncepcji. Niestety, jak dotąd zarówno rząd, jak i opozycja traktują tę sprawę jako jeszcze jedno pole politycznej przepychanki.