W rozmowie z PAP Polkowski ocenił, że w Polsce nie ma jasnego programu deinstytucjonalizacji, czyli zamykania domów dziecka i zastępowania ich alternatywnymi formami opieki. Podkreślił, że co prawda polskie prawo zakłada zamykanie dużych domów dziecka, ale przewiduje karencję do 2020 r.
"Mam wrażenie, że w Polsce bardziej się dba, by istniały instytucje, które dają bezpieczeństwo dorosłym, a mniej się myśli, jak naprawdę zabezpieczyć problemy dzieci" - ocenił. Powiedział, że w Czechach i na Słowacji deinstytucjonalizacja była priorytetową reformą społeczną, na jej wprowadzenie przewidziano od dwóch do czterech lat.
Towarzystwo "Nasz Dom" prowadzi 14 domów, w których przebywa maksymalnie do 14 dzieci; opiekuje się nimi od pięciu do sześciu wychowawców. Placówki znajdują się w Przemyślu, Ustce, Słupsku, Mrągowie, Wrocławiu, Krakowie.
Polkowski ocenił, że w takich warunkach, przy zastosowaniu odpowiedniej metodyki udaje się stworzyć relacje między dziećmi i opiekunem. Podkreślił jednak, że najlepszym rozwiązaniem dla dzieci byłby powrót do domu i rodziców, dlatego należy wspierać rodziny. "Jeśli już tworzyć formy opieki instytucjonalnej, to zbliżone do domu, gdzie dziecko jest zauważane, traktowane indywidualnie" - powiedział.
Zaznaczył także, że piecza zastępcza, opieka instytucjonalne w małych domach powinna być profesjonalna i wykonywana z sercem. "Nie da się pomóc dzieciakom bez odbudowania ich zdolności do tworzenia relacji. Niejednokrotnie są to dzieci po strasznych przejściach - zostały odrzucone, porzucone, niekiedy skrzywdzone przez dorosłych" - powiedział.
Nawiązując do śmierci dzieci w rodzinie zastępczej w Pucku, ocenił, że tragiczne przypadki związane z pieczą zastępczą będą się zdarzały, jeśli w powiatowych centrach pomocy rodzinie nie będą pracować "specjaliści z sercem" zaangażowani, wyszkoleni koordynatorzy, psychologowie. "Nie można tak po prostu rozdać dzieci do rodziny zastępczej, nie dając wsparcia" - dodał.