Dyrektorzy liceów alarmują, że nie są w stanie zorganizować pracy na rok szkolny 2012/2013. MEN do tej pory nie wydał tzw. ramowych planów nauczania, które określają m.in., jakich przedmiotów i w jakiej liczbie godzin tygodniowo będzie się uczyła młodzież, począwszy od następnego roku szkolnego.
Brak przepisów wpływa także na układanie samorządowych budżetów. Urzędnicy nie wiedzą, ile będzie ich kosztować utrzymanie szkół, bo nie wiadomo, jak wielu nauczycieli trzeba zatrudnić, aby spełnić nowe dyspozycje resortu.
Ramowe plany nauczania / DGP
Problem jest o tyle istotny, że od przyszłego roku szkolnego w liceach będzie obowiązywała nowa podstawa programowa. Zmienia się nie tylko sposób nauczania, lecz także liczba i czas nauki poszczególnych przedmiotów. Pierwsza klasa będzie de facto bezpośrednią kontynuacją nauki w gimnazjum. Na przykład historia w gimnazjum kończy się na I wojnie światowej, dalsze losy Polski i świata uczniowie będą poznawali w liceum. Analogicznie będzie z innymi przedmiotami. W II klasie uczniowie będą musieli określić zainteresowania i wybrać profil. Jeżeli wybiorą klasę humanistyczną, przedmiotów ścisłych będą się uczyć w bardzo ograniczonym wymiarze. Jeżeli profil ścisły – ograniczona zostanie liczba godzin nauki przedmiotów humanistycznych. Zmienia się także sposób nauczania języków.
Wszystko to oznacza rewolucję w organizacji pracy szkoły. I choć o reformie wiadomo już od trzech lat, do tej pory resort edukacji nie wydał rozporządzenia określającego, jak ma ona konkretnie być przeprowadzona. – Dyrektorzy powinni dostać taki dokument przynajmniej rok wcześniej – mówi Szymon Więsław z Instytutu Badań w Oświacie. Dlaczego tak wcześnie? Bo na podstawie ramowych planów nauczania wszystkie szkoły planują swoją pracę, m.in. podział godzin do dyspozycji dyrektora (decyduje on, które przedmioty będą miały większą liczbę godzin w tygodniu), czy podział klas na grupy. To przekłada się na politykę kadrową i wpływa na wydatki samorządu na edukację.
Z rozmów przeprowadzonych przez „DGP” z dyrektorami szkół wynika, że starają się radzić sobie bez wytycznych MEN. Działanie po omacku grozi jednak chaosem. – Będzie bałagan – mówi Paweł Mazur, dyrektor Liceum im. Lajosa Kossutha w Warszawie. I zastanawia się, ile będzie godzin na język polski, ile na historię. Czy nowe przedmioty, takie jak przyroda, wejdą do programu od przyszłego roku, czy rok później? Czy już w przyszłym roku będzie podział na klasy według profili, czy będą same ogólne i podział nastąpi dopiero od drugiej? Na to nie ma odpowiedzi. A Leszek Skrzypczak, dyrektor Liceum im. Tadeusza Kościuszki z Pruszkowa, zwraca uwagę na inną sprawę. – Bez tych planów nie jestem w stanie poinformować gimnazjalistów, czego będą się mogli uczyć w mojej szkole, jakie profile klas będę mógł im zaoferować – mówi.
Zmiana liczby godzin, którą wymusza reforma, wpłynie na zatrudnienie nauczycieli niektórych przedmiotów. Ci zaś powinni wiedzieć, że będą mieli ograniczoną liczbę godzin dużo wcześniej. – To pozwoli im poszukać innej pracy lub się doszkolić, tak aby móc prowadzić inny przedmiot – mówi Szymon Więsław.
Co na to MEN? – Trwają końcowe prace nad projektem rozporządzenia – mówi Grzegorz Żurawski, rzecznik resortu. Ale konkretnego terminu ministerstwo nie jest w stanie podać.