Nadal nie wiadomo, czy sześciolatki będą musiały pójść do pierwszej klasy za rok, czy może później.
Nowy rząd podtrzyma deklarację premiera Donalda Tuska dotyczącą odroczenia w czasie terminu obowiązkowego wejścia sześciolatków do szkół. Nie wiadomo jednak, czy zwłoka we wprowadzeniu obowiązku wyniesie rok, czy będzie dłuższa.
O tym w ciągu kilku dni premier Donald Tusk ma rozmawiać z nową minister edukacji Krystyną Szumilas. – Do tego czasu żadna decyzja nie zostanie podjęta – mówi nasz informator z resortu. Podkreśla natomiast, że na sto procent data wprowadzenia obowiązku szkolnego dla sześciolatków zostanie przełożona w czasie.
Ustawa o systemie oświaty przewiduje, że ten obowiązek rozpocznie się już 1 września 2012 r. W kampanii wyborczej Tusk obiecał przesunięcie tej daty o rok. Jednak zdaniem wielu ekspertów, a przede wszystkim rodziców i odpowiedzialnych za edukację samorządowców, ten termin jest zbyt krótki, by dostosować wszystkie szkoły na przyjęcie tak małych dzieci. Minister Szumilas do tej pory o tej kwestii się nie wypowiedziała. Wczoraj w krótkim komunikacie tak nakreśliła wizję swojej pracy: „Najważniejsza jest pomoc nauczycielom i dyrektorom we włączaniu do praktyki szkolnej wprowadzonych projektów. Na tym zamierzam się skupić. Ważny jest również dialog ze środowiskiem, wsłuchiwanie się w głosy rodziców i nauczycieli oraz reagowanie na ich potrzeby”.
Obecnie rodzice około 300 tys. pięciolatków czekają na jasną deklarację, czy mają już szukać szkoły dla swoich dzieci, bo zgodnie z ustawą oświatową we wrześniu będą musieli je tam posłać, czy też nie muszą tego robić, bo sami zadecydują o tym, czy ich dziecko pójdzie do szkoły, czy nie. Podobne oczekiwania mają samorządy, które w oparciu o liczbę dzieci w szkołach kształtują swoją politykę edukacyjną.
Dr Rafał Jaros, prezes Instytutu Nauk Społeczno-Ekonomicznych, oraz dr Piotr Krajewski, były doradca ministra finansów, uważają, że wprowadzenie obowiązku szkolnego dla sześciolatków powinno być rozłożone i zająć trzy lata. Ten czas zapewniłby, że reforma przebiegnie spokojnie, szkoły nie będą obciążone nadmiarem pierwszoklasistów, a nieprzygotowane do przyjęcia młodszych dzieci placówki będą miały czas na dostosowanie standardów. Jaros i Krajewski przekonują, że dzięki tej strategii uniknęłoby się sytuacji, w której w jednym roku do szkoły idą dwa roczniki dzieci, co w efekcie zwiększa konkurencję w dostępie do dobrego gimnazjum, liceum, potem o miejsce na studiach i miejsce pracy.
Takie rozwiązanie miałoby też sprawić, że sama reforma będzie tańsza. Z wyliczeń samorządów wynika bowiem, że dostosowanie szkół do młodszych dzieci może kosztować nawet kilka miliardów złotych. Z pierwszych zapowiedzi MEN dotyczących obniżenia wieku szkolnego w 2008 r. wynikało, że reforma będzie współfinansowana z budżetu państwa. Jednak w wyniku cięć budżetowych związanych z kryzysem minister Hall odebrano te pieniądze. W tym roku do szkół rodzice posłali ok. 24 proc. sześciolatków, resort szacował. że będzie to nawet 40 proc. Po tej informacji Katarzyna Hall zapowiedziała przesunięcie reformy w czasie.