Jako kraj robimy zbyt mało, by zintegrować uchodźców; pomoc, którą im oferujemy, często rozmija się z ich potrzebami - uważa prof. Halina Grzymała-Moszczyńska ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej i Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Na początku 2012 r. wejdą w życie przepisy wprowadzające abolicję dla cudzoziemców - osoby przebywające w Polsce nielegalnie będą mogły ubiegać się o zalegalizowanie pobytu.

Wnioski będzie można składać u wojewodów od 1 stycznia do 30 czerwca przyszłego roku. Według szacunków Urzędu ds. Cudzoziemców, o abolicję może się ubiegać kilka tysięcy cudzoziemców, głównie Ukraińców, Wietnamczyków, Ormian i Czeczenów. Według najnowszych danych urzędu w Polsce przebywa ok. 97 tys. cudzoziemców, w tym 70-80 tys. nielegalnie.

Prof. Grzymała-Moszczyńska uważa, że przebywający w naszym kraju cudzoziemcy mają trudności z przystosowaniem się, a pomoc, która jest im oferowana, często nie jest dostosowana do realnych potrzeb. Jej zdaniem obcokrajowcom, zwłaszcza przebywającym w ośrodkach, łatwo zarzuca się, że są darmozjadami, żyją na zasiłku, zabierają nam pracę.

"Czeczeni, nie chcemy was tu!"

Przypomniała, że w ubiegłym roku w Łomży, gdzie był ośrodek dla cudzoziemców, w środkach komunikacji, na przystankach i w różnych innych miejscach pojawiły się naklejki z napisem: "Czeczeni, nie chcemy was tu!". "To jest według mnie pierwszy sygnał, że są ludzie, którzy mają coś przeciwko uchodźcom, którzy mają w sobie dużo agresji wobec cudzoziemców" - powiedziała prof. Grzymała-Moszczyńska w rozmowie z PAP. Dodała, że takie incydenty zdarzają się we wszystkich krajach europejskich.

W jej opinii integrację bardzo utrudnia uchodźcom długotrwała procedura rozpatrywania wniosku, która jest prowadzona w sposób "zupełnie dezaktywizujący". "Powoduje, że ludzie, którzy jako uchodźcy wyjechali z kraju ogarniętego wojną, po drodze wykazali się niewiarygodną determinacją, żeby pokonać wszystkie trudności, są wrzucani do ośrodka, gdzie ich jedynym zadaniem jest czekanie. Oducza się ich zaradności i determinacji; tworzy się syndrom wyuczonej bezradności, który może powodować, że stają się zupełnie bierni. W ciągu tych kilku miesięcy oczekiwania na rozpatrzenie wniosku zostają nauczeni, że wszystko dostają. Potem się dziwimy, że oni wychodzą z ośrodków bez znajomości języka, bez wiedzy o polskim rynku pracy, kompletnie nieprzystosowani do życia w Polsce" - podkreśliła prof. Grzymała-Moszczyńska.

Zwróciła uwagę, że obowiązkowe w ośrodkach lekcje języka polskiego dla uchodźców są źle prowadzone. "W ubiegłym roku moje studentki prowadziły lekcje w jednym z takich ośrodków. I okazało się, że ludzie bardzo garnęli się do nauki. Spotkały się z ogromną motywacją i zainteresowaniem. Oni chcą się uczyć polskiego, pod warunkiem, że nauczyciel jest do tego odpowiednio psychologicznie i metodologicznie przygotowany" - zaznaczyła.

Lekcje dla Czeczenów nie powinny być prowadzone wspólnie dla mężczyzn i kobiet

Podkreśliła, że lekcje np. dla Czeczenów, którzy są najliczniejszą grupą uchodźców w Polsce, nie powinny być prowadzone wspólnie dla mężczyzn i kobiet. "W naszych warunkach jest to oczywiste, mamy szkoły koedukacyjne, ale w niektórych kulturach to nie do przyjęcia. Status mężczyzny jako głowy rodziny zależy w głównej mierze od tego, że wie, jak postępować. Jego pozycja byłaby zagrożona, gdyby miał zacząć naukę razem z kobietami, pokazując, że czegoś nie umie, nie wie, nie radzi sobie" - mówiła.

Dodała, że często języka uczą nauczyciele bez odpowiedniego przygotowania. "Musimy pamiętać, że czym innym jest praca z dziećmi, dla których polski jest pierwszym językiem, a czym innym jest nauka języka polskiego jako obcego - tym zajmuje się glottodydaktyka" - przypomniała prof. Grzymała-Moszczyńska.

Wskazała, że podobnie jest w przypadku dzieci cudzoziemskich. "W czasie pobytu w ośrodkach dla uchodźców dzieci uczęszczają do okolicznych szkół, gdzie teoretycznie mają szanse poznać naszą rzeczywistość i język. I tu jest tak samo: szkoły w niewystarczającym stopniu dostają wsparcie psychologiczne dotyczące pracy z dziećmi z innych kultur" - podkreśliła.

"Brakuje psychologa międzykulturowego, który potrafiłby dopasować te działania do potrzeb. W przeciwnym razie utkniemy w takim zaklętym kręgu - my będziemy przekonani, że oni nie chcą się uczyć, bo nie chcą zostać w Polsce, a oni - że Polska jest nieprzyjazna, nie da się tu żyć i lepiej szukać szczęścia gdzie indziej" - dodała prof. Grzymała-Moszczyńska.