Na rynku pracy nie ma sprawiedliwości. Są absolwenci, którzy pracę dostają zaraz po zakończeniu nauki, a są tacy, którzy na etat czekają 2 – 3 lata. Nie decyduje liczba lat spędzonych w szkole, ale to, czy dostosowała ona program do potrzeb rynku pracy.
Potwierdzają to badania prowadzone przez Uniwersytet Łódzki oraz Instytut Pracy i Spraw Socjalnych. Wynika z nich, że najszybciej na zatrudnienie mogą liczyć zarówno absolwenci szkół zawodowych, jak i wyższych uczelni, które układają programy nauczania na potrzeby konkretnych firm, współpracują z nimi przy wdrażaniu nowych produktów czy technologii, a przede wszystkim wspólnie z przedsiębiorcami organizują uczniom i studentom praktyki zawodowe oraz staże. Problemu z pracą nie mają więc m.in. absolwenci Zespołu Szkół Zawodowych im. Stefana Starzyńskiego na warszawskiej Pradze czy uczniowie Zespołu Szkół Zawodowych w Piotrkowie Trybunalskim. Tam kształcą się mechanicy i elektrycy, których na pniu zatrudnia koncern Hearlign, produkujący podzespoły mechaniczne do samochodów.
Z kolei, jak wynika z badań UŁ i IPiSS, z uczelni wyższych najlepiej pod względem dopasowania kształcenia do potrzeb pracodawców wypadły: warszawska SGH, Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu, Politechnika Warszawska czy Społeczna Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania w Łodzi. Część studentów tych uczelni już podczas nauki zaczyna współpracę z korporacjami doradczymi, bankami czy firmami informatycznymi i energetycznymi.
Ale są też szkoły, po których absolwenci nie mają co liczyć na etat. – W województwie łódzkim firmy, które w ubiegłym roku przeprowadzały rekrutację, zaznaczały, że zapraszają na rozmowy wszystkich, z wyjątkiem absolwentów jednej łódzkiej wyższej uczelni – mówi Łukasz Arendt z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych. – Nie podaję jej nazwy, bo szkoła ta w dalszym ciągu działa. Na szczęście wprowadzony w tym roku obowiązek monitorowania losów absolwentów może wyeliminować z rynku placówki, które wypuszczają potencjalnych bezrobotnych – dodaje Arendt.
Obecnie w całym kraju najszybciej znajdują pracę informatycy, programiści i inżynierowie. Deficyt ludzi w tych zawodach wynosi 20 – 30 proc. i w ciągu 5 lat wzrośnie do 40 – 50 proc. Duże zapotrzebowanie jest także na energetyków, specjalistów od logistyki, finansów i bankowości. Wśród absolwentów szkół zawodowych utrzymuje się duży popyt na mechaników, kierowców, operatorów ciągników oraz koparek i glazurników. Problemu nie powinny mieć także agenci i doradcy ubezpieczeniowi, pielęgniarki czy fryzjerzy i kosmetyczki.
W najgorszej sytuacji są studenci kierunków humanistycznych: politologii, administracji, historii czy administracji. Z badań Interaktywnego Instytutu Badań Rynkowych Campus wynika, że aż 71 proc. z nich ma poczucie kompletnej nieprzydatności, a 50 proc. nie widzi szans kariery w Polsce.
To, ile czasu upłynie od odebrania dyplomu do podpisania umowy o pracę, zależy także od regionu. Najłatwiej dziś o pracę absolwentom z województwa mazowieckiego, śląskiego i pomorskiego. Najtrudniej młodym z podlaskiego, lubelskiego, podkarpackiego i małopolskiego.