Startu w karierze nie gwarantują już renomowana uczelnia ani kilka dyplomów w kieszeni. Dla pracodawców przeprowadzających rekrutację liczy się przede wszystkim doświadczenie młodego człowieka, następnie jego osobowość, a potem cena.
Minęły już czasy, gdy studenci, aby podnieść swoją wartość na rynku pracy, kończyli po dwa, trzy kierunki i dzięki temu mieli pewny etat.
Dziś nawet kilka dyplomów nie gwarantuje zatrudnienia, bo dla pracodawców liczy się doświadczenie. Obecnie, aby zaraz po studiach mieć gwarancję zatrudnienia, trzeba jeszcze w trakcie nauki zacząć współpracę z firmą albo mieć praktyczne umiejętności wyniesione z uczelni.
Dlatego coraz więcej młodych zaczyna dostosowywać się do nowych warunków: podczas wakacji szukają zajęcia, które pozwoli im zdobyć doświadczenie w kierunku, który studiowali.
Nie chcą wprawdzie pracować za darmo, ale ostro zweryfikowali swoje oczekiwania płacowe. Jeszcze trzy lata temu studenci SGH chcieli dostać 4 – 5 tys. zł na starcie, dziś godzą się na pracę za dwa razy niższe stawki.

Te zmiany mają też wpływ na maturzystów. Zamiast kierunków ogólnych wybierają te, które dają konkretny zawód.

Zdecydowana większość młodych ludzi, którzy jeszcze trzy lata temu liczyli na to, że zaraz po studiach będą zarabiać po 4 – 5 tys. złotych brutto, dzisiaj weryfikuje swoje wyceny. Bardzo często pierwsze kroki zamiast do wymarzonej międzynarodowej korporacji kierują do punktu rejestracji bezrobotnych. Bo większość firm w ogóle nie jest zainteresowana zatrudnianiem absolwentów. Aż 80 proc. z nich uważa, że młodzi po studniach nic nie potrafią, a przyuczanie ich do zawodu się nie opłaca, bo trwa nawet pół roku i kosztuje kilka tysięcy złotych.
– Dzisiaj absolwenci, którzy zaczynają pracę, mogą liczyć najwyżej na pensję na poziomie 1,4 – 1,5 tys. zł brutto – mówi Agnieszka Dejneka z firmy rekrutacyjnej OnTime Recruitment. Dodaje, że zdarzają się co prawda wyjątki, ale są to zwykle osoby, które pracę zawodową zaczęły jeszcze w trakcie studiów i mają dyplomy z pożądanych na rynku kierunków, takich jak informatyka, telekomunikacja czy fizyka.
Wynagrodzenie absolwentów zależy również od regionu kraju. Najwyższe płace, rzędu 2,5 tys. zł brutto, oferują pracodawcy w Warszawie, najniższe zaś w Białymstoku – tam można zarobić średnio 1,4 tys. zł. W stolicy zarobki rosną najszybciej: po 3 – 4 latach pracy zwiększają się o 80 – 100 proc. To właśnie dlatego większość absolwentów, którzy w ciągu ostatnich lat otrzymało dyplomy, aplikuje do firm działających w stolicy. Następne pod względem popularności są Poznań, Wrocław i Kraków.
Statystyczny absolwent wysyła po kilkadziesiąt CV rocznie, rekordziści nawet po kilkaset. Niestety, składanie aplikacji bez żadnej strategii i odpowiadanie na oferty wszystkich firm, które prowadzą rekrutację, to podstawowy błąd polskich absolwentów. – Doświadczony kadrowiec od razu pozna, kto wysyła życiorysy jak leci, a kto jest autentycznie zainteresowany pracą w konkretnie firmie – mówi Agnieszka Wójcik ze Stowarzyszenia Agencji Zatrudnienia badającej preferencje pracodawców.
– Młodzi myślą, że powalą pracodawców nazwą uczelni albo liczbą ukończonych kierunków. Tymczasem dla firm, które decydują się przyjąć osoby bez doświadczenia, liczy się przede wszystkim osobowość kandydata: to, jak współpracuje z ludźmi, jak szybko się uczy, czy potrafi naprawić swoje błędy – wylicza Wójcik.
Większość pracodawców, prowadząc procesy rekrutacyjne, współpracuje z uczelnianymi biurami karier. Dzięki temu mogą wcześniej poznać kandydata, zorientować się, czy sprawdzi się w ich firmie, czy też nie. Drugim, coraz bardziej popularnym wśród firm sposobem rekrutacji są akcje typu „Grasz o staż”. W tym roku wzięło w nich udział 90 pracodawców, którzy zatrudnili w sumie ponad 230 osób. Niektóre spółki, jak PGNiG czy Telekomunikacja Polska, przyjęły po kilkanaście osób.
Z doświadczeń poprzednich edycji programu wynika, że ponad połowa stażystów zostaje w firmach na stałe. Większość małych i średnich firm woli jednak przyjmować młodych ludzi z polecenia. – Są zwykle bardziej zaangażowani w pracę, bo nie chcą zawieść zaufania osoby, która ich zarekomendowała – wyjaśnia Monika Zakrzewska z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”. To właśnie dzięki takiemu wstawiennictwu pracę znalazła Marta Sztaner, studiująca zaocznie psychologię. Wcześniej przez rok bezskutecznie wysyłała CV i opiekowała się cudzymi dziećmi. – Bez znajomości tak jak moi koledzy z dyplomami pracowałabym w barze czy sklepie bez żadnych szans na stałą pracę – mówi. I dodaje, że w Polsce ścieżkę zawodową łatwiej wydreptać sobie dzięki znajomym niż uczelni.