Narodowe Siły Rezerwowe przyjęły tylko połowę chętnych, bo rzekomi ochotnicy najpierw składali wnioski, a potem nie odbierali telefonów - donosi "Metro".

Rekruci nie płyną do armii strumieniem. Jak podaje "Metro" MON obwinił za to biurokrację, bo trzeba było oddzielnie składać dokumenty w WKU i w jednostce. W marcu procedury uproszczono, a minister obiecał dodatkowe pieniądze dla rekrutów - po 2 tys. zł każdy po roku służby (wcześniej ok. 80 zł za każdy dzień ćwiczeń).

Zdaniem gazety to, jednak nie pomogło. Rok po rozpoczęciu naboru zakontraktowano zaledwie ok. 7,5 tys. rekrutów, choć wnioski złożyło ponad 15 tys. A według planów ministerstwa NSR w tym roku miały liczyć 20 tys. osób.

- Wysyłają CV, bo chcą, żeby ktoś ich wziął pod uwagę. A potem wielu rezygnuje - mówi gazecie płk Andrzej Wiatrowski, rzecznik prasowy Sztabu Generalnego WP.

Najczęściej tłumaczą się "powodami osobistymi". A tak naprawę chodzi o pieniądze. - Ochotnicy myślą, że dzięki Narodowym Siłom Rezerwowym szybko dostaną się do zawodowej armii. A w niej ma miejsc. Więc rezygnują, gdy znajdą inną pracę - mówi kpt. Dariusz Włodarski ze szczecińskiego sztabu.