Gdy blisko 400 tys. absolwentów pisze pierwszy ważny egzamin, eksperci i politycy zastanawiają się, co jeszcze w nim zmienić. Nowa matura ma więcej plusów niż minusów. Jednak, mimo że obchodzi już szóste urodziny, potrzebuje sporo modyfikacji.
Jeszcze żaden rocznik nie zdawał nowej matury na takich samych zasadach. Trzy lata temu do egzaminu z matematyki przystępowało ok. 20 proc. maturzystów. Dziś, tak jak egzamin z języka polskiego i obcego, jest on obowiązkowy. Dwa lata temu abiturient mógł wybrać tylko trzy przedmioty dodatkowe, obecnie sześć. I choć nowa matura ciągle się zmienia, wciąż nie jest doskonała.
Wielu nauczycieli, wykładowców, uczniów krytykuje tzw. klucz – przykładowe odpowiedzi, z których korzystają egzaminatorzy sprawdzający arkusze. Zdarza się bowiem często, że dobra, ale wybiegająca poza schemat odpowiedź, nie jest punktowana. W efekcie co roku wielu zdających i ich nauczycieli zaskakuje zbyt niska liczba uzyskanych punktów. Nikt jednak nie analizuje, ilu osobom zamknięto w ten sposób drogę na wymarzony kierunek studiów. Mimo że co roku okręgowe komisje egzaminacyjne (OKE) na wniosek maturzystów poprawiają kilka tysięcy wyników, egzaminatorzy nadal sprawdzają prace z kluczem, a nie z głową. Dzięki temu oceniają więcej arkuszy, a ich wynagrodzenie jest wyższe. Jednak aby pojawiało się mniej wątpliwości, należy zmniejszyć rolę klucza, a także zweryfikować egzaminatorów, którzy popełniają dużo pomyłek. Osoby niekompetentne nie powinny sprawdzać prac.

Przekupne prezentacje

Duże kontrowersje budzi egzamin ustny z języka polskiego. Większość polonistów uważa, że jego założenia są utopijne i sprzyjają oszustwom. Obecnie abiturienci wygłaszają piętnastominutową prezentację na wybrany przez siebie temat. Wielu zamiast przygotować ją samodzielnie, kupuje gotową pracę, wraz z bibliografią i konspektem. Ceny gotowców wahają się od 40 do 300 zł. Egzaminatorzy podczas rozmowy o prezentacji powinni jednak wyławiać nieuczciwych abiturientów i odpowiednio ich oceniać. Z analizy wyników publikowanych przez OKE wynika jednak, że nie chcą oni demaskować oszustów, a wręcz im sprzyjają. Blisko 20 proc. zdających otrzymuje maksymalną liczbę punktów. Ustnego nie zdaje nieco ponad 1 proc. abiturientów. Aby ukrócić nieuczciwość, Centralna Komisja Egzaminacyjna (CKE) i resort edukacji zamierzają zmienić formułę egzaminu ustnego. Zdający mają losować zadanie i po krótkim przygotowaniu wygłaszać wystąpienie oceniane przez komisję egzaminacyjną według szczegółowego klucza. Czy to dobra zmiana?
Prezentacja, która obowiązuje także na maturze międzynarodowej, może mieć dużą wartość dydaktyczną. Mogłaby sprawdzać m.in. umiejętność komunikacji werbalnej, potrzebnej choćby podczas rozmowy z przyszłym pracodawcą, uczyć samodzielności i kreatywności, analizowania problemów, wykorzystania programów komputerowych, np. PowerPointa, czyli tego, czego według wielu osób nowa matura nie sprawdza. Dlatego zamiast z niej rezygnować, należy zacząć traktować ją poważnie.
Wiele kontrowersji budzi też sama formuła organizacyjna egzaminu dojrzałości. Teoretycznie od 2005 r. przeprowadzają go centralna i OKE. Praktycznie odpowiadają tylko za część egzaminu pisemnego. Cała organizacja matury ustnej spada na szkołę i jej dyrektora, a przecież ma to być egzamin zewnętrzny. Co prawda zakodowane prace pisemne oceniają zewnętrzni egzaminatorzy, ale egzamin ustny przeprowadzają nauczyciele znający uczniów bardzo dobrze. Ci nie zawsze są obiektywni. W Niektórych krajach, np. w Anglii czy Holandii, egzamin maturalny składa się z części zewnętrznej i wewnętrznej. Może dla uporządkowania systemu warto by egzaminy ustne potraktować jako wewnętrzne i ich wynik odnotowywać na świadectwie ukończenia szkoły, a nie dojrzałości.

Lista przedmiotów

Komisja Dydaktyczna Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich chce, aby od 2015 r. lista przedmiotów do wyboru zmniejszyła się do 12. Proponują usunąć z niej wiedzę o tańcu, historię muzyki, historię sztuki, filozofię oraz język łaciński i kulturę antyczną. To dobra propozycja, ponieważ egzaminy te zdaje niewielu maturzystów. Uczelnie wyższe mogłyby sprawdzać wiedzę z zakresu tych przedmiotów podczas postępowania rekrutacyjnego. Rektorzy rozważają również wprowadzenie obowiązkowych dwóch egzaminów z przedmiotów dodatkowych na poziomie rozszerzonym (obecnie można zdawać od jednego do sześciu). Ma to zapobiec obniżaniu wymagań dla kandydatów w obliczu niżu demograficznego. Ta propozycja wydaje się absurdalna. Uczelnie mają bowiem prawo przyjąć na studia każdego, kto uzyskał świadectwo dojrzałości, czyli zdał maturę z przedmiotów obowiązkowych na poziomie podstawowym.
Poważnym minusem nowej matury jest brak sprawiedliwej procedury odwoławczej i ograniczanie dostępu do ocenionych prac. Mimo interwencji rzecznika praw obywatelskich od sześciu lat nie wprowadzono zmian. Arkusze egzaminacyjne i karty odpowiedzi udostępniane są do wglądu w miejscu i czasie wskazanym przez dyrektora OKE. W praktyce uczniowie oglądają je już po zakończeniu rekrutacji na studia. Ponadto maturzystom uniemożliwia się kopiowanie sprawdzonych i ocenionych prac. Z kolei decyzje dyrektora OKE, np. w sprawie unieważnienia egzaminu, są ostateczne. Stronie nie przysługuje prawo do odwołania się, czyli sprawa rozpatrywana jest tylko przez jedną instancję. Dlaczego dyrektor OKE nie może wydawać decyzji administracyjnych, na które przysługiwałaby skarga do sądu administracyjnego? Przecież obywatel powinien mieć prawo odwołania się od decyzji podjętej przez organ państwa. Okazuje się jednak, że maturzysta jest obywatelem gorszej kategorii.



Opłaty podniosą jakość

Nowa matura zastąpiła egzaminy na studia. Mimo to uczelnie nadal pobierają od kandydatów na żaków opłaty rekrutacyjne. Zwykle 85 zł za każdy wybrany kierunek. Egzamin dojrzałości jest bezpłatny również dla tych, którzy poprawiają wynik. Jego organizacja kosztuje podatników co roku około 25 mln zł. Czy budżet państwa stać na zapewnienie wysokiej jakości egzaminu? W wielu krajach Europy Zachodniej, np. w Wielkiej Brytanii, młodzież płaci za egzaminy. Dlatego organizatorzy mogą zatrudnić odpowiednią liczbę dobrze przygotowanych egzaminatorów i twórców pytań. Warto się zatem zastanowić nad wprowadzeniem częściowej odpłatności, np. za egzaminy z przedmiotów dodatkowych czy poprawienie wyników.
Przy okazji egzaminów maturalnych nie można zapominać o przeprowadzanych także przez CKE i OKE egzaminach potwierdzających kwalifikacje zawodowe. Co roku przystępuje do nich ponad 200 tys. absolwentów techników i zasadniczych szkół zawodowych. W wielu zawodach jednak część praktyczna egzaminu polega na opisaniu czynności, które powinny być wykonane. Przyszła kosmetyczka czy kucharz posługuje się na egzaminie papierem, czarnym długopisem, ołówkiem i gumką. Dyplom potwierdza więc jedynie teoretyczne przygotowanie do zawodu, przez co nie jest ceniony przez pracodawców.
Abiturienci czy nauczyciele, zarówno szkół ponadgimnazjalnych, jak i akademiccy, widzą zapewne więcej mankamentów nowej matury. Szkoda, że żaden zewnętrzny podmiot, niezależny od CKE i MEN, nie analizuje wyników egzaminów, nie bada zależności rezultatów od przyczyn społecznych i oświatowych, nie prowadzi ewaluacji samej procedury. Taki monitoring systemu egzaminacyjnego jest potrzebny, bo diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach, i to one decydują o wartości i randze jednego z ważniejszych egzaminów.
Komputeryzacja jest, gorzej z informatyzacją
W brytyjskich szkołach na jeden komputer przypada około trzech uczniów, w Polsce ponad dziesięciu. A z najnowszych danych GUS wynika, że w blisko jednej piątej liceów ogólnokształcących i niemal jednej trzeciej techników uczniowie praktycznie nie mają możliwości pracy z komputerem. Dotyczy to również 2 proc. szkół podstawowych i kilkunastu procent gimnazjów.
Jeszcze gorzej jest z internetem. Według oficjalnych danych dostępu do sieci nie ma blisko 7 proc. placówek, czyli 2 tys. szkół. By zmienić tę sytuację, resort infrastruktury pracuje nad programem „Laptop dla ucznia”. W ciągu 5 lat przenośne komputery o wartości ok. 100 euro mają trafić w ręce blisko 2,2 mln zaczynających edukację uczniów. Z wyliczeń ministerstwa wynika, że na inwestycję wystarczy miliard złotych, który przekażą trzej najwięksi operatorzy telekomunikacyjni w zamian za zwolnienie z wysokich opłat koncesyjnych. Tyle że, jak zauważają eksperci, same laptopy to za mało. Ryszard Stefanowski, dyrektor zarządu Ogólnopolskiej Fundacji Edukacji Komputerowej, wyliczył, że by sprzęt mógł być sensownie wykorzystywany, każda z 35 tys. polskich szkół będzie potrzebowała szerokopasmowego internetu, serwerów do jego obsługi, pracowni i multimedialnych bibliotek. Taka inwestycja lekko licząc, wyniesie 300 tys. zł na placówkę, czyli łącznie około 10 mld zł.
Maturzyści są przeładowani wiedzą, ale brakuje im umiejętności praktycznych

Dariusz Jemielniak, profesor Akademii Leona Koźmińskiego

Istnieje przekonanie, że polscy maturzyści, a co za tym idzie studenci, są słabo przygotowani do sprostania potrzebom rynku pracy. Czy to uzasadniony osąd?
Maturzyści są przeładowani wiedzą, nie mają natomiast podstawowych umiejętności potrzebnych w życiu. Jest coś niepokojącego w tym, że absolwenci szkół średnich są w stanie błyskawicznie i bezbłędnie policzyć objętość stożka, ale nie potrafią sprawdzić, który kredyt mieszkaniowy najbardziej się opłaca. Co więcej, program nauczania w szkołach średnich jest zdecydowanie zbytnio nastawiony na opanowanie obszernego materiału merytorycznego. Może to zabrzmi jak herezja, ale nie jestem przekonany, że każdy maturzysta powinien koniecznie wiedzieć, co to jest przydawka, czy przeprowadzić analizę reakcji chemicznej tlenku żelaza z kwasem siarkowym. Ta wiedza jest w pewnym stopniu przydatna, ale w codziennym życiu mniej użyteczna niż umiejętność negocjacji czy dokonywania prezentacji, które są obecnie na bardzo niskim poziomie.
Jak polscy maturzyści różnią się pod tym względem od swoich zachodnioeuropejskich czy amerykańskich kolegów?
W Polsce – inaczej niż na Zachodzie – wciąż dominuje stereotyp, zgodnie z którym nauka pamięciowa, znajomość faktów i reguł mają wyższą wartość niż wyrobienie umiejętności analizy, szybkiego, poprawnego szacowania czy podejmowania decyzji. W polskich szkołach (a także na wielu uczelniach) preferuje się sprawdzanie wiedzy w najprostszy możliwy sposób, tj. testując, czy uczeń posiada daną informację. Tymczasem w biznesie znacznie ważniejsze są często nie tyle same informacje, ile raczej umiejętność ich kojarzenia i wyciągania wniosków. Mówiąc przykładowo, znacznie istotniejsze niż zapamiętanie, że Władysław Warneńczyk zginął w 1444 r., jest rozumienie powodów i kontekstu jego niefortunnej krucjaty.
Jak można to poprawić?
Wymaga to od polskich uczelni trenowania umiejętności praktycznych. W Akademii Leona Koźmińskiego od lat staramy się np. stosować w szerokim zakresie metodę case’ów (analizy przypadków), stanowiącą podstawę nauczania na Harvard Business School. Kładziemy duży nacisk na umiejętności samodzielnej analizy i prezentacji wyników. Wymagamy pracy w grupach studenckich, a nie wyłącznie samodzielnej. W coraz większym stopniu odchodzimy od mechanicznego sprawdzania wiedzy – oczywiście w przedmiotach, które na to pozwalają. Wszystkie te metody zdecydowanie zbliżają nas to zachodnich standardów.
A jakie zmiany są konieczne na poziomie szkół średnich? Od lat polskie placówki próbują wprowadzić takie praktyczne elementy, jak np. nauczanie przedsiębiorczości czy informatyki. Czy to przynosi efekty?
Podstawy finansów, zarządzania, ekonomii, prawa i przedsiębiorczości potrzebne są absolutnie każdemu człowiekowi i są realnie wykorzystywane w codziennym życiu, z pewnością statystycznie częściej niż znajomość cyklu rozrodczego tasiemca. Bez wątpienia także młodzi ludzie potrzebują edukacji informatycznej – problem wykluczenia cyfrowego dotyczy nas w większym stopniu niż społeczeństw zachodnich, bo choćby pod względem dostępu do internetu jesteśmy na szarym końcu państw europejskich. Moje wątpliwości związane z tymi przedmiotami mają nieco inny charakter – obawiam się, że możemy mieć zbyt mało dobrych nauczycieli przedsiębiorczości i informatyki. W końcu ktoś, kto zna się na przedsiębiorczości, na pracę w szkole zdecyduje się raczej z pobudek misyjnych niż finansowych. To samo dotyczy informatyki – a ryzyko, że uczniowie będą wiedzieli więcej od nauczyciela, jest w tym przypadku jeszcze większe. Nie oznacza to, że podstaw obsługi komputera (wykorzystania zaawansowanych funkcji pakietów biurowych itp.) nie należy uczyć – być może jednak warto wprowadzić różne poziomy i certyfikację dla uczniów, pozwalające im na przygotowywanie się do egzaminów z informatyki na odpowiadającym im poziomie.