Starcie o OFE Rostowskiego i Balcerowicza powinno dać początek narodowej dyskusji na temat modelu państwa, w jakim chcemy żyć.
W kraju, gdzie debaty publiczne sprowadzają się do małostkowych gier personalnych, wczorajsza konfrontacja była wartością samą w sobie.
Debata ministra Jacka Rostowskiego z prof. Leszkiem Balcerowiczem miała pomóc Polakom wyrobić sobie zdanie na temat zmian w systemie emerytalnym. Niestety. Gonitwa terminologii, mieszanka miliardów z bilionami, Chile ze Słowacją plus bałaganiarska formuła debaty co najwyżej wpisały się w dotychczasowy chaos intelektualny.
Niektóre kwestie udało się jednak uporządkować. Zgodnie z rządowym projektem składki do otwartych funduszy emerytalnych spadną z 7,3 do 2,3 proc. Pozostałe 5 proc. powędruje do ZUS na spłatę zobowiązań wobec obecnych emerytów. Czego obawia się profesor Balcerowicz, ale i „DGP” zwracał na to wielokrotnie uwagę: pieniądze z prywatnych kont zasilą w praktyce budżet i będą finansować zobowiązania państwa wynikające z politycznego rozdawnictwa i niegospodarności kolejnych rządów.
Minister Rostowski upierał się, że inwestycja w redukcję deficytu to dobra inwestycja dla przyszłych emerytów. Lepsza niż „bezmyślna” wędrówka pieniądza między OFE a ZUS. Nie uniknął przy tym tanich chwytów, zagadywania i zawiłych konstrukcji myślowych, jak ta, że „OFE to nie oszczędzanie, tylko odkładanie”. Nie zdołał też rozwiać fundamentalnego zarzutu, że rząd zamiast naprawiać finanse publiczne, ratuje się pieniędzmi przyszłych emerytów. Leszek Balcerowicz przebił się z bodaj czy nie najważniejszą myślą tego wieczoru: rynkowe rozwiązania, przejrzystość systemu, choćby trzeba go było naprawić, są jedynym gwarantem wyższych emerytur.
Nawet jeżeli wczorajsza debata była tylko sztuką dla sztuki, bo decyzje rządu zapadły znacznie wcześniej, to może mieć fantastyczne znaczenie na przyszłość. Wierzymy, że ta konfrontacja niczego nie kończy. Przeciwnie, otworzy narodową debatę nad modelem państwa. W jakim kraju chcemy żyć? Opiekuńczym, ale i ograniczającym wolny wybór? A może w kraju większych swobód, szybszego wzrostu dobrobytu, ale za cenę większego ryzyka i odpowiedzialności za własne decyzje?
Mimo wszystkich zarzutów do stylu debaty wiążemy spore nadzieje z tym, że tematyka gospodarcza przeniknęła wreszcie do polskiej poppolityki. Gorzej, że nie dorosła do niej żadna z partii opozycyjnych. Ani PiS, ani SLD nie miały kogo wystawić w tym najważniejszym od lat przedwyborczym sparingu.
DGP