Do niedawna powód do dumy, dziś doktorat staje się raczej przyczynkiem do podejrzeń o oszustwo, plagiat lub macdonaldyzację świata nauki.
W Niemczech za wygooglanie doktoratu do dymisji podał się minister obrony Karl-Theodor zu Guttenberg (zwany odtąd Googlebergiem). W Wielkiej Brytanii ze stanowiska zrezygnował rektor London School of Economics, który przegapił oszustwo w pracy syna Muammara Kaddafiego – Saifa. Jego podejrzeń nie wzbudziło nawet to, że potomek dyktatora poświęcił swoją analizę „Roli społeczeństwa obywatelskiego w demokratyzacji instytucji zarządzania globalnego: od soft power do kolektywnego podejmowania decyzji”. Ostatnio okazało się, że pracę napisał libijski ambasador w Wiedniu. W Europie rozgorzała debata nad jakością coraz bardziej popularnego pierwszego stopnia naukowego.
Zjawisko nie jest jednak nowe. Plagiaty udowodniono już wielu czołowym politykom świata. W ten sposób skompromitował się Władimir Putin, który pisał w 1997 r. pracę o „Planowaniu strategicznym regionalnych zasobów naturalnych w trakcie tworzenia się rynkowych mechanizmów gospodarczych”. Po żmudnych poszukiwaniach dwaj naukowcy z USA ustalili, że 16 z 20 kluczowych stron dysertacji zostało żywcem przepisane z pracy naukowca z Uniwersytetu w Pittsburghu.
Podobną przygodę miał wiceprezydent USA Joe Biden, który w wieku 55 lat napisał doktorat o problemach edukacji wśród amerykańskich mniejszości, a także słynny obrońca praw czarnej mniejszości Martin Luther King, który w 1955 r. doktoryzował się z teologii systemowej na Uniwersytecie w Bostonie.
Eksplozja doktoratów dotyczy także zwykłych obywateli. W Portugalii, Szwecji i Szwajcarii taki tytuł ma już co trzydziesty dorosły mieszkaniec kraju, w Niemczech i Wielkiej Brytanii – co pięćdziesiąty. Moda na doktoraty ogarnęła także Polaków. Taką pracę przygotowuje w tej chwili ponad 30 tys. mieszkańców naszego kraju, 18 razy więcej niż w 1989 r.