Zakłady rzemieślnicze i firmy produkcyjne, które we wrześniu ubiegłego roku przyjęły absolwentów gimnazjów na praktyki, nie dostają refundacji z Funduszu Pracy na ich wynagrodzenia.
– Na razie płacą im z własnej kieszeni, ale część z nich już zapowiedziała, że w przyszłym roku nie przyjmie kolejnego rocznika praktykantów – mówi Jacek Bogucki z PiS.
Problem dotyczy ok. 50 tys. młodych ludzi, którzy uczą się zawodu w tzw. systemie mistrz – uczeń. Każdy z nich miesięcznie dostaje ok. 150 – 200 zł. Z wyliczeń Związku Rzemiosła Polskiego wynika, że w tym roku na wynagrodzenia dla młodocianych pracowników potrzeba 230 mln zł. Tymczasem rząd przeznaczył na to 170 mln zł.
– To może grozić załamaniem szkolnictwa zawodowego w Polsce – mówi Jerzy Branik, prezes ZRP.
Oszczędności na edukacji zawodowej niepokoją zwłaszcza w obliczu propozycji, które naszym uczniom składają niemieckie landy przygraniczne. Chcą w tym roku ściągnąć kilka tysięcy młodych Polaków na naukę zawodu. Ośrodki szkolenia zawodowego, m.in. w Turyngii, gotowe są płacić Polakom nawet 1500 euro miesięcznie.
Działania te wspiera rząd federalny, który już obawia się, że w ciągu najbliższych 5 lat Niemcom grozi deficyt rąk do pracy i obniżenie tempa wzrostu gospodarczego.
Potwierdzają to wyliczenia Instytutu ds. Przyszłości Pracy: stopa bezrobocia już w przyszłym roku spadnie z 7,5 do 4 proc., a do 2020 roku liczba pracowników zmniejszy się o 3 – 4 mln. Dlatego już dziś największe ośrodki szkolenia zawodowego we wschodnich landach, m.in. we Frankfurcie, Berlinie, Poczdamie, Kassel czy Cottbus, przygotowują się na przyjęcie młodych uczniów z Polski. To nowoczesne i świetnie wyposażone ośrodki edukacyjne perfekcyjnie przygotowane do kształcenia wykwalifikowanych mechaników, ślusarzy, pracowników budowlanych, kucharzy czy fryzjerów. Dziś wiele z nich świeci pustkami, bo – jak wynika z ostatnich badań OECD – tylko 10 proc. niemieckich nastolatków chce uczyć się zawodu.