Do przedszkoli, ze względu na brak miejsc, będą chodzić wyłącznie pięciolatki i sześciolatki, które mają gwarancję przyjęcia. Jest ich ponad 700 tys. Zajmą miejsca dzieci w wieku 3 – 4 lat, zwłaszcza w małych miejscowościach.
Już od września samorządy i rodzice dotkliwie odczują skutki reformy edukacji. Gminy muszą zapewnić miejsce w przedszkolu wszystkim pięciolatkom. Oprócz tego, podobnie jak w tym roku, trafi tam zapewnie większość sześciolatków. Rodzice tych ostatnich na razie nie są zainteresowani wcześniejszym posyłaniem dzieci do szkoły.
W efekcie do przedszkoli, ze względu na brak miejsc, będą chodzić wyłącznie pięciolatki i sześciolatki, które mają gwarancję przyjęcia. Jest ich ponad 700 tys. Zajmą miejsca dzieci w wieku 3 – 4 lat, zwłaszcza w małych miejscowościach.
W kolejnym roku problemy samorządów przeniosą się do szkół. Wtedy muszą tak zorganizować ich pracę, aby pomieścić wszystkie dzieci z tych dwóch roczników. I tu znowu w najtrudniejszej sytuacji są małe miejscowości, w których brakuje miejsc w przedszkolach i szkołach.

Tłok w przedszkolu

Gmina w tym roku szkolnym nie mogły odmówić przyjęcia 5-letniego dziecka do przedszkola. Taki obowiązek został na nią nałożony przez rząd. Z danych zgromadzonych w Ministerstwie Edukacji Narodowej wynika, że średnio 81 proc. pięciolatków zostało zapisanych przez rodziców do przedszkola. Gorzej jest w małych miejscowościach. Tam do przedszkoli chodzi 64,8 proc. pięciolatków.
Samorządy, którym brakuje miejsc w przedszkolach, często już teraz nie przyjmują do nich trzy, i czterolatków, a dla pięciolatków zakładają dodatkowe oddziały przedszkolne w szkołach. W efekcie dziecko może tam trafić nie na cały dzień, ale na pięć godzin. A to jest dla ich rodziców dużym kłopotem. Inne gminy starają się uruchomić dodatkowe oddziały zerówek w szkole.
Od września problem gmin się nasili. Rodzice muszą bowiem wysłać do przedszkoli pięciolatki, mają też prawo umieścić tam sześciolatki.
– Przez tę kumulację od września musimy stworzyć około ośmiu dodatkowych oddziałów zerówek – wskazuje Bernadeta Zimnicka, dyrektor Gminnego Zespołu Oświaty w Chojnicach.
Podkreśla, że koszt utworzenia jednego oddziału to 135 tys. zł. A gminy nie dostają na to pieniędzy. Subwencja oświatowa dla samorządowych przedszkoli na razie wciąż pozostaje w sferze rządowych planów.



Przepełnione klasy

W roku 2010/2011 szkolnym do szkół trafiło 12,5 proc. sześciolatków – wynika z danych Ministerstwa Edukacji Narodowej (MEN). To i tak więcej niż w pierwszym roku reformy, gdzie z tego prawa skorzystało zaledwie 5 proc.
Jeszcze tylko w tym roku od września na wniosek rodziców dziecko, które w danym roku kalendarzowym skończy sześć lat, może być objęte obowiązkiem szkolnym. Musi też być rok wcześniej objęte wychowaniem przedszkolnym, chyba że uzyska pozytywną opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej. O jego przyjęciu ma ostatecznie decydować dyrektor szkoły. Może on uznać, że jego placówka nie jest przygotowana na przyjęcie sześciolatków.
Natomiast od września 2012 r. do szkoły pójdą obowiązkowo wszystkie sześciolatki, a także po raz ostatni siedmiolatki. W sumie ponad 600 tys. dzieci. A obecnie do szkół trafia rocznie około 350 tys. dzieci.
Wtedy szkoły mogą mieć problem ze znalezieniem odpowiedniej liczby sal lekcyjnych, nauczycieli i w efekcie z zapewnieniem dzieciom odpowiedniego miejsca w szkole. W efekcie mogą się one uczyć w zatłoczonych, liczących wiele dzieci klasach lub zajęcia mogą się odbywać w godzinach popołudniowych.

Na dwie zmiany

– Dokonaliśmy symulacji podwójnych roczników w szkołach podstawowych i gimnazjach. Gdybyśmy tego nie zrobili, to teraz zastanawialibyśmy się na likwidacją szkół np. dwóch gimnazjów – mówi Irena Koszyk, naczelnik wydziału oświaty Urzędu Miasta Opola.
Tłumaczy, że do września 2012 r. urząd będzie musiał zorganizować pracę dla 40 dodatkowych klas. Przyznaje, że gminom będzie bardzo trudno zaplanować zajęcia, aby wszystkie dzieci mogły przychodzić do szkoły w godzinach przedpołudniowych. Jeśli nawet tak będzie, to nie starczy już czasu na zajęcia pozalekcyjne.
W Opolu na 1000 sześciolatków do szkół poszło nieco ponad 140. O ile duże miasta nie powinny mieć większego problemu ze znalezieniem sal lekcyjnych dla najmłodszych uczniów, to już poważne problemy będą mieć małe gminy.
– Szkoły muszą być przygotowane za półtora roku na przyjęcie sześciolatków, ale tak czy inaczej może nam zabraknąć sal lekcyjnych. A nie wyobrażamy sobie, aby sześciolatki przychodziły do szkoły na zajęcia rano i po południu – mówi Bernadeta Zimnicka.
Jej zdaniem skutek reformy może być taki, że dzieci będą uczyły się w przepełnionych klasach.