ZUS przyznał w ubiegłym roku zaledwie 92 tys. nowych emerytur. To o 150 tys. mniej niż rok wcześniej i aż 250 tys. mniej niż w 2008 roku.
Od stycznia 2009 r. nie obowiązuje już w ZUS większość przywilejów emerytalnych. Prawo do nich straciło po pierwsze około 800 tys. osób, które do tamtej pory mogły wcześniej odchodzić z rynku pracy, bo przepisy uznawały, że pracowały w tzw. szkodliwych warunkach. Po drugie, i ważniejsze, rząd wygasił powszechne, wcześniejsze emerytury pracownicze. Chodzi o świadczenia dla 55-letnich kobiet z 30-letnim stażem i 60-letnich mężczyzn z 35-latami stażu. Warunki korzystania z tych emerytur były do końca 2008 roku bardzo liberalne – ubezpieczeni masowo odchodzili wcześnie więc z rynku pracy: kobiety w wieku 56 lat, a mężczyźni 60 lat.
Wprowadzone przez rząd zmiany przyniosły bardzo wyraźną poprawę tej sytuacji i drastyczny spadek liczby osób, które korzystają ze świadczeń ZUS. Jeszcze w 2008 roku ZUS przyznał emerytury dla 340 tys. osób, w 2009 roku dla 243 tys., a w ubiegłym roku, jak wynika z najnowszych danych uzyskanych przez nas w ZUS – dla zaledwie 92,3 tys.
W efekcie w ZUS przestało przybywać emerytów. A do tej pory ich liczba zwiększała się w bardzo szybkim tempie. Jeszcze 10 lat temu emerytury z ZUS otrzymywało 3,3 mln osób, a w 2009 roku już ponad 5 mln. Tempo to zostało zahamowane w listopadzie 2009 roku – wtedy po raz pierwszy od 1990 roku zmalała liczba osób na emeryturach w ZUS. Od tamtej pory ich liczba stale, choć w niewielkim tempie, maleje. W listopadzie tego roku pobierało je 4,989 mln osób.
W ślad za tym nie rosną już tak szybko jak w poprzednich latach wydatki na emerytury dotowane z budżetu Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. O ile w okresie od stycznia 2007 r. do stycznia 2009 r. wzrosły one o 64 proc. (z 4,5 mld zł do 7,4 mld zł miesięcznie), o tyle w okresie styczeń 2009 r. – listopad 2010 r. już tylko o 16 proc. (z 7,4 mld zł do 8,6 mld zł).
Eksperci podkreślają, że tak szybkie wyhamowanie tempa przybywania emerytów to nie tylko efekt wygaszenia przywilejów. Spowodowane jest to także tym, że przed datą ich likwidacji wiele osób korzystało ze świadczeń niejako na wyrost. Przechodziły na emerytury, obawiając się, że nie będą mogły tego zrobić później.
– Taka nadkonsumpcja świadczeń jest normalna w sytuacji niepewności – zauważa Agnieszka Chłoń-Domińczak z SGH, była wiceminister pracy i polityki społecznej, która w rządzie odpowiadała za wygaszanie przywilejów.
Tłumaczy, że także z tego powodu brakuje niejako osób, które mogłyby odchodzić na emerytury teraz i w kilku kolejnych latach.
– Ponieważ potrzebujemy dalszego wzrostu liczby pracujących starszych osób, to dobry moment na debatę o zrównaniu wieku emerytalnego – zauważa Agnieszka Chłoń-Domińczak.
Wiktor Wojciechowski z Fundacji FOR zwraca też uwagę na poprawiające się dane z rynku pracy, które dotyczą wskaźnika zatrudnienia starszych osób.
– Coraz więcej z nich pracuje. To ewidentnie dowodzi, że mitem jest, iż wysyłanie ludzi na wcześniejsze emerytury powoduje wzrost liczby miejsc pracy – dodaje Wiktor Wojciechowski.