Księgowy znający koreański czy węgierski może zarobić o połowę więcej od tego, który mówi tylko po angielsku. Stawki windują powstające w Polsce centra księgowo-usługowe.
Znasz węgierski, bengalski albo turkmeński – nie dość, że nie grozi ci bezrobocie, to jeszcze zarobisz o 30 – 50 procent więcej niż posługujący się tylko angielskim. Coraz większy udział polskich firm w globalizującej się gospodarce sprawia, że w cenie są pracownicy operujący niszowymi językami. Powodem zapotrzebowania jest przede wszystkim szybki rozwój centrów księgowo-usługowych, które od pięciu lat wchodzą dynamicznie do Polski.
Shell, Ahold, IBM czy Motorola wciąż potrzebują specjalistów ze znajomością angielskiego, ale coraz bardziej – rumuńskiego, szwedzkiego, fińskiego, norweskiego, hebrajskiego czy tureckiego do działów call-center czy obsługi finansowej swoich filii w różnych krajach. Firma Amway – światowy lider sprzedaży bezpośredniej – otwiera właśnie centrum usług finansowych pod Krakowem i szuka księgowych z węgierskim, rumuńskim, bułgarskim, a także ukraińskim i litewskim. Koncern Infosys chce zatrudnić księgowych i specjalistów od marketingu ze znajomością niderlandzkiego. W przyszłości będą zatrudniać mówiących po arabsku i islandzku.
Z raportów płacowych przygotowanych przez firmę badawczą Sedlak&Sedlak wynika, że specjaliści biegle władający niszowymi językami mają szansę zarobić o 30 – 50 proc. więcej niż ci, którzy znają tylko polski czy angielski. – Im bardziej deficytowy język, tym wyższe uposażenie – mówi Joanna Zasadzińska z firmy Amway.
Widać to chociażby po cenach usług za tłumaczenie tekstów. Za przełożenie strony maszynopisu z angielskiego na polski dostaje się zwykle 35 – 50 zł, za podobną objętość, ale z bengalskiego tłumacz dostaje 110 zł, a z turkmeńskiego – 120 zł.
Do wzrostu popytu na niszowych poliglotów przyczyniają się także polskie firmy i instytucje państwowe, które poszukują tłumaczy. Niezbędni są przy rozmowach biznesowych z partnerami z Chin, Indii czy Białorusi, którzy nie zawsze znają angielski. Ostatnio firma Datera z Gdańska szukała tłumacza ze znajomością języka chińskiego, który pomógłby im w negocjacjach z przedstawicielami spółki tajwańskiej. Za kilka godzin pracy zapłacili ponad 4 tys. zł.
Osoby ze znajomością języka azerskiego, kazachskiego, kirgiskiego, uzbeckiego czy mongolskiego poszukiwane są jako tłumacze do polskich agencji rekrutujących pracowników ze Wschodu.
Popyt na specjalistów i tłumaczy z języków niepopularnych sprawia, że swoje oferty poszerzają szkoły językowe. Z danych firmy ESKK specjalizującej się w szkoleniu przez internet wynika, że w ciągu ostatnich dwóch lat o ponad 30 proc. wzrosła liczba studentów, którzy chcą się uczyć czy to norweskiego, holenderskiego, japońskiego, czy szwedzkiego.
Języki obce ważniejsze od wykształcenia
Przemysław Gacek, szef portalu Pracuj.pl
Dla pracodawców znajomość rzadkiego języka liczy się dziś bardziej niż dyplom wyższej uczelni?
Jeśli firma szuka np. ludzi do call center, którzy mają obsługiwać klientów z Węgier, to na pewno znajomość języka jest podstawowym kryterium rekrutacji.
A jeśli chodzi np. o ludzi do działu finansów?
Firmy wolą zainwestować w szkolenie z finansów, niż uczyć księgowych obcego języka, bo języka człowiek uczy się latami. Dlatego jeśli spółce zależy na kimś ze znajomością np. niderlandzkiego, to wykształcenie ma mniejsze znaczenie.
Dużo jest ofert pracy dla niszowych poliglotów?
Mamy ok. 120 ofert dla ludzi, którzy znają holenderski, 100 dla mówiących po czesku, 80 ze znajomością włoskiego, a po 50 – 70 szwedzkiego.
ew