Przedsiębiorcy poszukują wykwalifikowanych robotników, handlowców i inżynierów. W minionym roku płace inżynierów i operatorów wózków widłowych wzrosły o 10 proc. O fachowców polskie firmy muszą walczyć z zagranicznymi, co powoduje wzrost cen usług.
Po ubiegłorocznej fali dekoniunktury firmy coraz częściej zatrudniają nowych pracowników. Szukają nie tylko specjalistów. W cenie są także wykwalifikowani robotnicy. Takie są m.in. wnioski z naszej sondy przeprowadzonej wśród kilkunastu agencji zatrudnienia. Podobnie jak w Polsce dzieje się w innych krajach UE.
Oznacza to, że polscy przedsiębiorcy muszą konkurować o tych pracowników z zagranicznymi firmami. Proces ten się nasili od maja 2011 roku, kiedy rynki pracy otworzą Niemcy i Austriacy. A to może oznaczać wzrost ich płac, a w ślad za tym cen świadczonych przez nich usług.

Firmy szukają robotników

Najbardziej spośród specjalistów poszukiwani są inżynierowie, informatycy, handlowcy, eksperci od zarządzania zasobami ludzkimi i doradcy techniczni. Z kolei zainteresowaniem firm produkcyjnych cieszą się wózkowi, operatorzy maszyn. A sektor budowlany szuka cieśli i murarzy. Wciąż brakuje wykwalifikowanych spawaczy, szlifierzy, gdyż przedstawiciele tych zawodów którzy wyjechali w poszukiwaniu pracy do innych krajów UE.
Deficyt wykwalifikowanych robotników potwierdzają też raporty wojewódzkich urzędów pracy. Wynika z nich, że najbardziej brakuje pracowników do prac prostych, czyli np. robotników przemysłowych i budowlanych, a także średniego szczebla specjalistów z wykształceniem technicznym. Na jednego wykwalifikowanego robotnika czy technika przypada średnio 10 ofert pracy – wyliczyli analitycy z portalu Pracuj. pl. Firmy są oczywiście zainteresowane zatrudnianiem osób z doświadczeniem, ale, co ciekawe, nie jest to dla nich warunek konieczny. Nie wymagają go na przykład od pracowników administracji – asystentów, pracowników biur i recepcji.
Katarzyna Daniek, dyrektor w Manpower Polska, z każdym kwartałem obserwuje, że firmy chcą zatrudniać coraz więcej ludzi.
– Przyszły rok rysuje się w optymistycznych barwach dla pracowników wykwalifikowanych, ale gorzej dla firm, które potrzebują coraz więcej takich ludzi – mówi Katarzyna Daniek.
Andrzej Korkus z East West Link dodaje, że przedsiębiorcy mogą jednak uzupełnić ewentualne braki kadrowe specjalistami ze Wschodu. Zwłaszcza z Ukrainy czy nawet z Azji – Chin, Indii, Nepalu. Podkreśla, że obcokrajowcy ci nie tylko wypełniają lukę powstałą w wyniku odpływu polskiej kadry pracowniczej, ale także dzięki wysokiej wydajności i motywacji podnoszą konkurencyjność polskich przedsiębiorstw. Szczególnym zainteresowaniem wśród cudzoziemców cieszą się specjaliści budowlani, spawacze, kierowcy w transporcie międzynarodowym, pracownicy do branży rolnej (całoroczni i sezonowi) i rolno-spożywczej (pakowacze, rzeźnicy, kucharze).

Płace ostrożnie w górę

Krzysztof Inglot, dyrektor działu rozwoju rynków w Workservice, zauważa, że mimo zwiększonego zapotrzebowania na pracowników firmy płacą im zwykle tylko nieco więcej niż w ubiegłym roku. Pensja zasadnicza pozostaje na tym samym poziomie od wielu miesięcy, natomiast firmy stosują systemy motywacyjne – na przykład premie, ale także stopniowo wydłużają okresy zatrudnienia przy pdopisywaniu kolejnych umów o pracę.
Krzysztof Gugała z IDEA! Management Consulting, polskiego przedstawiciela Towers Watson Data Services, porównując płace zasadnicze dla wybranych stanowisk między rokiem 2009 i 2010, wskazuje, iż dwie grupy zawodowe, gdzie płace zmieniają się najbardziej, to stanowiska inżynierskie (wzrost o 10 proc.) i operatorzy wózków widłowych (wzrost o 12 proc.). Również wyższa niż przeciętna jest progresja zarobków wśród specjalistów HR (o 7 proc.) i informatyków (o 4,7 proc.).
Z kolei rosnące zapotrzebowanie na pracowników sprzedaży, call center, administracyjnych o różnych specjalnościach do tej pory nie przekłada się zdecydowanie na ponadprzeciętny wzrost poziomów płac na rynku. Stagnacja dotyczy też wynagrodzeń osób wykonujących prace wymagające specjalizacji, ale niekoniecznie wyższego wykształcenia. Według danych firmy Sedlak & Sedlak płace specjalistów ds. logistyki wzrosły o 2,8 proc., automatyków o 2,5 proc., magazynierów o 0,5 proc.,operatorów maszyn o 5 proc., pracowników produkcyjnych o 7,2 proc., zaś tokarzy o 4,3 proc.

Nierealne oczekiwania

Specjaliści i menedżerowie to grupy zawodowe, których oczekiwania płacowe są zbieżne z tym, co oferuje rynek. Doświadczeni profesjonaliści na ogół zdają sobie sprawę z realiów, są też w stanie dotrzeć do informacji o tendencjach w płacach. Co nie znaczy, że nie starają się walczyć o jak najwyższe pensje. I bywa, że licytują zbyt wysoko.
– Nadmierne oczekiwania finansowe są najczęściej udziałem dwóch grup – mówi Paweł Gniazdowski, DMB Polska.
Pierwszą z nich są absolwenci lub osoby z niewielkim doświadczeniem, które określają swoje oczekiwania na podstawie często przesadzonych i incydentalnych relacji swoich kolegów na temat zarobków, które uzyskują w pracy. Drugą są pracownicy operacyjni fabryk położonych w mniejszych miejscowościach, które należą do międzynarodowych korporacji i płacą najczęściej lepiej niż większość pracodawców w okolicy. Tę grupę często trudno skłonić do zaakceptowania realiów płacowych.
– Oczekiwania płacowe takich osób są o blisko 15 – 25 proc. wyższe, niż proponuje pracodawca – mówi Michał Skorupa, dyrektor w Adecco.

Rośnie mobilność

Im niższe stanowisko, a zatem i płaca, tym większy opór przed zmianą miejsca zamieszkania czy dłuższymi dojazdami do pracy. Osoby pracujące na stanowiskach operacyjnych, np. w przemyśle, rzadko decydują się na zmianę miejsca pobytu czy dojazdy. Ale są wyjątki: tam, gdzie jest dobra komunikacja.
– W Trójmieście nie ma problemu z mobilnością – mówi Agnieszka Śladkowska-Sowa z agencji pracy tymczasowej Hands2work.
Zdecydowanie mobilniejsi są menedżerowie i specjaliści, szczególnie z Gdańska i Łodzi, najmniej z Krakowa. Najczęściej celem przeprowadzek zawodowych jest Warszawa. Jednak specjaliści i menedżerowie ze stolicy, jeśli pracują w zawodach związanych z szeroko rozumianą produkcją (przemysłem), muszą się liczyć z przeprowadzką poza nią – na przykład do Łodzi lub na południe Polski.

Zabiorą nam pracowników

Ożywienie na rynku pracy, ale także zapotrzebowanie na wykwalifikowanych robotników nie jest wyłącznie domeną Polski. Notują je też inne światowe gospodarki. Potwierdza to najnowszy raport międzynarodowej firmy badawczej Manpower. Wynika z niego, że ponad 60 proc. ofert pracy, które w półroczu 2010 roku trafiły na unijny rynek pracy, dotyczyło wykwalifikowanych pracowników fizycznych. Największy popyt jest na rzeźników, elektryków, cieśli, stolarzy, murarzy i spawaczy.
Coraz więcej francuskich, niemieckich, austriackich czy norweskich firm, aby sprostać rosnącym zamówieniom, zmuszonych jest więc sprowadzać pracowników ze Słowacji, Czech, Polski, Chorwacji, a nawet z Meksyku. Ten proces może się jeszcze w naszym przypadku nasilić po otwarciu dla Polaków od maja 2011 roku rynków pracy Austrii i Niemiec.
Co więcej, będzie on narastał. Młodzi Europejczycy wolą studiować, niż uczyć się zawodu. Z ankiety przeprowadzonej przez OECD wynika, że tylko 10 proc. włoskich, niemieckich, francuskich czy czeskich nastolatków chce iść do zawodówki czy techników.

Niechciane zawodówki

Podobnie jest w Polsce. O zasadniczej szkole myśli tylko 3 proc. gimazjalistów (z reguły tych najsłabszych), a 15 proc. zamierza wybrać technikum. Boją się, że w tych szkołach niczego się nie nauczą i będą mieli problemy ze znalezieniem dobrze płatnej pracy. Na słabą jakość nauki zawodu w Polsce od lat narzekają też przedsiębiorcy. Nie chcą ich zatrudniać, bo większość z nich wymaga dodatkowego i kosztownego szkolenia.
Sytuację ma poprawić reforma szkolnictwa zawodowego, która wchodzi w życie we wrześniu 2012 roku. Zakłada ona m.in., że szkoły zawodowe będą kształcić fachowców najbardziej potrzebnych firmom w danym regionie.
– W szkołach więcej ma być też praktycznej nauki zawodu, a nie wkuwania regułek – zapewnia Grzegorz Żurawski z Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Pilnować tego będą władze samorządowe, które – jako właściciele szkół – będą mogły błyskawicznie zmienić program nauczania czy uruchomić nowy kurs, jeżeli wymagać tego będzie rynek pracy.