Od września przyszłego roku najniższa pensja nauczyciela wyniesie prawie 3 tys. zł. Najlepiej zarabiający otrzymają 5 tys. zł.

Dziś w Ministerstwie Edukacji Narodowej odbędą się negocjacje rządu z oświatowymi związkami zawodowymi w sprawie przyszłorocznych podwyżek dla prawie 600 tys. nauczycieli. Jak ustalił „DGP”, wszystko wskazuje na to, że rząd zaproponuje im wzrost płac na tym samym poziomie co w tym roku. A to oznacza, że od września 2011 r. nauczyciele otrzymają 7-proc. podwyżkę.

Na to nie chcą się zgodzić związki. Domagają się od MEN wywiązania się z podpisanego we wrześniu ubiegłego roku porozumienia zakładającego dwie podwyżki po 5 proc., które miałyby wejść w życie w styczniu i we wrześniu.

– Na razie mamy jedynie zapewnienie, że płace nauczycieli wzrosną przynajmniej tyle, ile w tym roku – mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Dodaje jednak, że taki scenariusz oznacza, że rząd, chcąc wywiązać się z obietnicy podniesienia w latach 2007 – 2011 pensji nauczycieli o 50 proc., musiałby w budżecie na 2011 i 2012 rok zapisać dwie podwyżki po 10 proc.

– Nie liczymy, że obietnice Bronisława Komorowskiego, dotyczące 30-proc. podwyżek dla nauczycieli w 2011 roku, zostaną spełnione, ale domagamy się przynajmniej dwukrotnego wzrostu po 5 proc. – dodaje Andrzej Antolak z Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”.

Jeśli rząd spełni żądania związków, najniższa pensja nauczyciela wyniesie 2,7 tys. zł, a najwyższa 5 tys. zł. Taka podwyżka kosztowały budżet ponad 2 mld zł. Nawet jednak podwyżka o 7 proc. we wrześniu oznacza, że najniższa płaca wyniesie 2,6 tys. zł, a najwyższa 4,8 tys. zł.

Nauczyciele są jedyną grupą wynagradzaną z budżetu państwa, która w 2011 roku otrzyma podwyżkę. W założeniach do budżetu na 2011 rok rząd zamroził pensje m.in. urzędników, żołnierzy, funkcjonariuszy służb mundurowych oraz policjantów.

Nauczyciele nie są objęci średniorocznymi wskaźnikami wzrostu płac w sferze budżetowej. I dlatego rząd może ich potraktować szczególnie. Dzisiaj w trakcie negocjacji związków oświatowych z rządem ma zostać ustalona m.in. wysokość kwoty bazowej, tj. podstawa do wyliczenia ich średnich pensji. Będzie też negocjowany termin podwyżek.

Zaniżona subwencja

Wzrost płac nauczycieli powinien oznaczać zwiększenie budżetowej subwencji oświatowej dla samorządów. To one opowiadają, pod groźbą konieczności wypłacania specjalnych dodatków, aby nauczyciele dostali to, co obiecuje im rząd. W tym roku subwencja wyniesie 35 mld zł. Ponieważ jest ona przyznawana w przeliczeniu na liczbę uczniów, a nie nauczycieli, gminy nie otrzymują często wystarczających środków. Liczba uczniów, a tym samym kwota subwencji może się nie zmieniać, a pensje nauczycieli idą w górę. Samorządy muszą więc dopłacać do nich z własnych pieniędzy.
– Otrzymujemy 230 mln zł subwencji, a dopłacamy do oświaty ok. 100 mln zł – mówi Ewa Łowkiel, wiceprezydent Gdyni.
Związki wskazują, że gminy mają wystarczającą ilość pieniędzy na podwyżki. Zarzucają im, że przekazują subwencje na inne cele, a nie na oświatę.
– Nie możemy doliczyć się 12 mld zł, bo gminy przekazały je np. na budowę kanalizacji lub dróg – mówi Sławomir Wittkowicz, przewodniczący Branży Nauki, Oświaty i Kultury Forum Związków Zawodowych.



Samorządy odpierają te zarzuty.
– Zdecydowana większość gmin dopłaca do oświaty – mówi Ewa Łowkiel.
Ustalana przez rząd podwyżka kwoty bazowej oznacza, że gminy muszą nauczycielom zagwarantować średnie płace liczone jako procent tej wartości. Narzuca to Karta nauczyciela.
Taki system jest jednak powszechnie krytykowany. Wszyscy nauczyciele bez względu na motywację do pracy zarabiają tyle samo. Gminy nie mogą też zatrudnić pedagogów taniej, mimo że zwłaszcza w mniej zamożnych regionach godziliby się oni na pracę za niższą pensję.

Motywacyjny dla wszystkich

Obecnie na średnie wynagrodzenie nauczyciela składa się 14 składników. A większość z nich nie motywuje nauczycieli do pracy. Na ich częściową likwidację zgadzają się nawet związki.
– Konieczna jest zmiana skomplikowanego dla gmin i nawet nauczycieli systemu wynagradzania. Można np. zlikwidować część dodatków, nie obniżając przy tym pensji – mówi Andrzej Antolak z sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”.
Większość z nich nie motywuje, a są one przyznawane za pełnienie funkcji, np. dyrektora czy wychowawcy, a nie za efekty pracy. Jest tak nawet z dodatkiem motywacyjnym.
– Powinien być dla najlepszych nauczycieli, a otrzymują go wszyscy, bo dyrektor szkoły nie chce konfliktu z radą pedagogiczną – wskazuje Sławomir Broniarz, prezes ZNP.
Samorządy postępują tak nie tylko ze względu na obawę przed konfliktami. Od tego roku muszą wypłacać tzw. jednorazowy dodatek uzupełniający nauczycielom, którzy nie osiągnęli średniej płacy z karty. Wszelkie dodatki pozwalają ją zapewnić.
W efekcie system wynagradzania nauczycieli przestał być w jakikolwiek sposób motywujący.
– Jeśli dyrektor szkoły odbierze nauczycielowi dodatek motywujący, bo np. źle prowadzi zajęcia, to i tak będzie mu musiał później wypłacić dodatek uzupełniający – mówi Ewa Łowkiel.

Kotrakty lepsze

Dyrektorzy szkół wskazują, że podwyższanie pensji wszystkim pedagogom po równo nie ma sensu.
– 10 proc. nauczycieli, którzy do nas trafiają, ma prawdziwy zapał do pracy. Szybko jednak przekonują się, że ich zaangażowanie nie przekłada się na pensje. Są takie same jak tych co prawie nic nie robią – zauważa Bożena Woźniak, dyrektor liceum ogólnokształcącego w Drobinie.
Dodaje, że jedynym rozwiązaniem jest wprowadzenie kilkuletnich kontraktów dla nauczycieli.
W tym roku na wyrównanie pensji do średniej płacy nauczycieli samorządy wydały około 250 mln zł. Takie wyrównania otrzymali też ci, którzy nie pracowali, bo przebywali na urlopie dla poratowania zdrowia czy też ci, którzy ograniczali się do minimum, czyli 18 godzin zajęć tygodniowo.