W kilkuletnim okresie rozliczeniowym wydatki pozostałyby na poziomie 1,95 proc. PKB, ale w poszczególnych latach mogłyby być większe lub mniejsze od tego wskaźnika.
Szukanie nowego rozwiązania stało się konieczne po tym, jak prezydent elekt Bronisław Komorowski złożył w kampanii twarde zobowiązanie, że nie pozwoli na odejście od wskaźnika wydatków zapisanego jako sztywny w ustawie o modernizacji sił zbrojnych.

W kryzysie wydatki nie rosną

Gdyby pomysł resortu finansów wszedł w życie, przynajmniej w części udałoby się je uelastycznić. W okresie gorszej koniunktury minister finansów, układając budżet, nie musiałby się sztywno trzymać ustawowego zapisu. Z kolei gdy gospodarka wyszłaby na prostą, wydatki na wojsko rosłyby nawet szybciej, niż przykazuje ustawa.
– Wydatki na MON nie powinny rosnąć w trakcie kryzysu, bo wtedy powinniśmy zwiększać pieniądze na inne cele, które lepiej wspierają gospodarkę. Wydatki na czołgi do tego typu wydatków nie należą – mówi wiceminister finansów Ludwik Kotecki.
Rozliczenie wydatków na armię następowałoby w 5-, 6-letnich okresach, odpowiadających cyklowi koniunkturalnemu w gospodarce. – Średnia wydatków w takim cyklu powinna wynieść 1,95 proc. PKB, choć odstępstwa w poszczególnych latach byłyby dozwolone – dodaje Kotecki.
MON, opozycja i prezydent elekt mocno bronią ustawowego zapisu o wysokości wydatków na siły zbrojne, choć od kiedy ta ustawa obowiązuje, nigdy armia tyle pieniędzy nie wydała. Gdy NATO analizowało nasze wydatki na armię, okazało się, że rok temu wydaliśmy jedynie 1,7 proc. PKB. Jeszcze gorzej było rok wcześniej, gdy resort obrony rozdysponował jedynie 1,64 proc. PKB. Także rząd PiS w latach 2006 – 2007 wydawał mniej, niżby to wynikało z ustawy, bo jedynie ok. 1,8 proc. PKB.



Armia ma dobrze

Pomysł resortu finansów nie brzmi więc dla MON szczególnie źle. Wydatki na obronność pozostałyby jednym z największych, po ochronie zdrowia i emeryturach, wydatków budżetowych. A dla Jacka Rostowskiego byłyby szansą na kilka miliardów oszczędności w trudnych latach 2011 – 2012.
Jeszcze w styczniu w rządowym Planie Konsolidacji i Rozwoju Finansów Publicznych była mowa o pełnym uwolnieniu wydatków na wojsko, czyli likwidacji ustawowego zapisu o 1,95 proc. PKB. Minister Rostowski tłumaczył też, że pieniądze, które co roku pojawiają się w dużej ilości, są często wydawane nieefektywnie. Resort finansów wspierają też ekonomiści. – To na pewno nie jest łatwy wybór. Jako ekonomista i wiceminister finansów sympatyzuję z poglądem Rostowskiego, ale jako obywatel, któremu zależy na jakości sił zbrojnych w Polsce, rozumiem też punkt widzenia Komorowskiego i Bogdana Klicha – mówi prof. Stanisław Gomułka.

Wydajemy za mało

Na tle innych państw NATO Polska nie wydaje zbyt wiele na swoją armię. Największe sumy na swoich żołnierzy wydają USA (574 mld dolarów), dalej Wielka Brytania (ponad 59 mld dolarów), Francja (54,4 mld dol.), Niemcy (47,4 mld dol.) i Włochy (30,4 mld dol.). W przeliczeniu na dolary wydajemy rocznie aż cztery razy mniej niż Włosi (ok. 7 mld dolarów). Włoska armia jest niemal dwukrotnie liczniejsza od naszej.
Ostatnio Najwyższa Izba Kontroli krytykowała Ministerstwo Obrony Narodowej za to, że wydaje za mało pieniędzy na armię. Chodziło głównie o niewykorzystywanie całej puli zapisanej w ustawie budżetowej. Głównie z winy ministra finansów. To brak wypłat dla MON sprawił, że w 2009 rok resort Bogdana Klicha wszedł z 2 mld zł zadłużenia wobec kontrahentów, a potem, wskutek majowych cięć wydatków, nie dostał kolejnych 1,7 mld zł.
215 dol. – tyle w przeliczeniu na jednego mieszkańca wydaje Polska na swoją armię. Dla porównania w NATO (bez USA) to 546 dol.
25,7 mld zł – tyle planuje wydać rząd na obronę narodową w tegorocznym budżecie. To najwyższe wydatki w historii III RP.