Przez ostatnie 20 lat rządzący Polską traktowali państwowe spółki jako cenny łup wyborczy. Dziś jest nieco lepie.j
W pokryzysowej rzeczywistości aktywność gospodarcza państw na całym świecie nabiera znaczenia. Od liberalnych Stanów Zjednoczonych poprzez etatystyczną Francję do pragmatycznych Niemiec politycy mówią o konieczności interwencjonizmu, przede wszystkim w sferze regulacyjnej, ale częściowo także właścicielskiej. Co więcej, zarówno w świecie, jak i w Polsce, pojawia się społeczne przyzwolenie na tego rodzaju działania. Ale politycy i ekonomiści na Zachodzie dobrze wiedzą, że ta wzrastająca rola państwa nie może oznaczać bezpośredniego, ręcznego sterowania gospodarką. Poszukiwane są rozwiązania, które z jednej strony zagwarantują wpływ państwa, głównie o charakterze kontrolnym i prewencyjnym, ale z drugiej – nie spowodują obniżenia jakości funkcjonowania podmiotów zależnych od państwa, a przynajmniej maksymalnie ograniczą występowanie wszystkich znanych od dawna plag państwowego właściciela – uznaniowości, nieklarowności, przedkładania kryteriów politycznych nad ekonomiczne itd. Problem efektywnych rozwiązań w obszarze zwanym state corporate governance jest jednym z najważniejszych wyzwań współczesnej ekonomii i polityki gospodarczej.
W te nowe trendy dobrze wpisuje się projekt zasad nadzoru właścicielskiego państwa (NPNW – Narodowy Program Nadzoru Właścicielskiego) autorstwa Rady Gospodarczej kierowanej przez Jana Krzysztofa Bieleckiego, odnoszący się do kilkunastu największych i najważniejszych dla gospodarki polskiej spółek, w których państwo ma zachować większościowe lub dominujące udziały. Niemniej u ekonomisty liberała musi on wywoływać mieszane odczucie mniejszego zła. Oznacza bowiem utrwalenie na długie lata kontroli państwa nad kluczowymi polskimi przedsiębiorstwami, co można uzasadniać jedynie względami społeczno-politycznymi, a nie ekonomicznymi. Ale jednocześnie, trzeba przyznać, tę kontrolę „cywilizuje” i obiektywizuje.
Propozycje RG w skrócie można sprowadzić do dwóch kwestii: przesunięcie najważniejszych decyzji kadrowych w spółkach NPNW w ręce Komitetu Nominacyjnego – profesjonalnego, apolitycznego i niezależnego od administracji organu, oraz ograniczenie roli państwowego właściciela do oddziaływania przez strategiczne decyzje WZA oraz do monitorowania wyników spółek i realizacji postawionych zadań przy wykorzystaniu tzw. Kluczowych Wskaźników Oceny (KPI).
Ale można wątpić, czy ten ciekawy koncepcyjnie i mimo wszystkich zastrzeżeń korzystny dla polskiej gospodarki program będzie wdrożony.

Czy politycy „oddadzą” przedsiębiorstwa?

Spółki Skarbu Państwa, szczególnie te największe i najbogatsze, od początku polskich przemian stanowiły cenny łup wyborczy. Obsadzanie zarządów i rad nadzorczych nieprzerwanie od 20 lat traktowane jest jako bezdyskusyjny przywilej ekipy rządzącej, a zasiadanie w radach – jako naturalny sposób wynagradzania osób cieszących się zaufaniem władzy. Do historii frazeologii politycznej III RP weszło określenie ministra SLD-owskiego rządu sprzed 8 laty „niech się Stasiek sprawdzi w biznesie” (choć akurat w tym konkretnym przypadku – paradoksalnie – „Stasiek” się sprawdził). Tajemnicą poliszynela podczas prezydentury Lecha Wałęsy czy Aleksandra Kwaśniewskiego były targi między „małym pałacem” a „dużym pałacem” na temat obsady zarządów i rad nadzorczych w KGHM czy w Orlenie, które zmieniały się zresztą dokładnie w rytm kolejnych wyborów parlamentarnych. Trzeba dodać, że w ostatnich latach nastąpiły pewne zmiany na lepsze – ich przejawem jest wprowadzenie przez ministra Aleksandra Grada otwartych i częściowo jawnych postępowań kwalifikacyjnych do rad nadzorczych, niemniej np. w kluczowej kwestii powoływania, rozliczania i wymiany zarządów najważniejszych spółek nadal obowiązują stare zasady, czy raczej stare zwyczaje.



Czy pozwolą załogi przedsiębiorstw?

Propozycje Rady Gospodarczej zmierzają nie tylko do radykalnego ograniczenia patologii kapitalizmu politycznego, ale też do ukrócenia innego niekorzystnego zjawiska. Polega ono na tym, że kadra kierownicza oraz zorganizowane załogi przedsiębiorstw państwowych wywierają rozmaite naciski na polityków i urzędników wypełniających prawa własności. Celem jest zachowanie starych przywilejów oraz skłonienie państwowego właściciela do rezygnacji z podejmowania niezbędnych procesów restrukturyzacyjnych, często związanych z ograniczeniem nadmiernego zatrudnienia.
Można się spodziewać, że projekt RG wywoła sprzeciw ze strony załóg spółek, które od wielu lat posiadają cały szereg formalnych i nieformalnych przywilejów, z jednej strony dotyczących kwestii materialnych (w tym trwałości zatrudnienia), a z drugiej – wpływu na procesy zarządcze. Postawienie na czele spółek niezależnych, dobrze wynagradzanych i ocenianych na podstawie KPI menedżerów, posiadających gwarancje trwałości zatrudnienia, musi skutkować ograniczeniem kosztów funkcjonowania spółek, a więc w znacznym stopniu także nadmiernych i nieuzasadnionych przywilejów pracowniczych. Co więcej, związki zawodowe stracą adresata swoich roszczeń, którym do tej pory był minister skarbu państwa lub nawet premier – teraz musiałby to być enigmatyczny i sprofesjonalizowany Komitet Nominacyjny.

Inne zagrożenia

Z jednej strony mamy więc racjonalne rozwiązanie i – zapewne – wolę polityczną, podpartą autorytetem Jana Krzysztofa Bieleckiego. Z drugiej – dwie poważne, „systemowe” przeszkody, które mogą uniemożliwić realizację całego przedsięwzięcia. Ale są też dwa kolejne zagrożenia, pozornie mniej ważne, choć znaczące. Po pierwsze doświadczenie pokazuje, że najlepszym momentem na jakiekolwiek radykalne zmiany naruszające dotychczasowe status quo jest czas krótko po wyborach parlamentarnych, a najgorszym – czas krótko przed wyborami... Po drugie diabeł tkwi w szczegółach. Może się okazać, że w gąszczu polskiego prawa i urzędniczego imposybilizmu, tego rodzaju śmiałego, sensownego pomysłu po prostu „nie da się” zrealizować albo trzeba go będzie pozbawić zasadniczych elementów w jakimś zgniłym kompromisie z oczekiwaniami polityków i związków zawodowych.
Ekonomista liberalny z projektu Rady Gospodarczej nie może być w pełni zadowolony, ale ekonomista pragmatyczny, nawet o liberalnych poglądach – będzie trzymał kciuki.