Skutki małej liczby rodzących się dzieci odczuje boleśnie nie tylko gospodarka, finanse publiczne, system emerytalny, firmy czy pracownicy. Będziemy też tracić pozycję w UE.
W Polsce polityka rządów od lat wręcz zniechęca do posiadania dzieci. A to jest polityka zabójcza. Rodzące się dzieci są gwarantem rozwoju gospodarki i firm, zapewniają, że na rynku nie zbraknie pracowników, decydują o wypłacalności kraju i systemu emerytalnego.
Od lat brakuje jednak realizacji spójnego, konsekwentnie wdrożonego i wpływającego na rzeczywistość programu polityki rodzinnej. I nie chodzi o rozdawanie pieniędzy rodzicom. Polska jest na to wciąż za biedna. Chodzi o to, aby dla rodziców wychowanie pierwszego dziecka nie było tak traumatycznym przeżyciem, że nie decydują się na kolejne. A na razie często tak właśnie jest.
Mimo poprawy wskaźnika urodzeń (w ubiegłym roku urodziło się 425 tys. dzieci), W Polsce, jak określa to GUS, od 1989 roku obserwujemy depresję urodzeniową. W 2008 r. współczynnik dzietności wynosił 1,39. Jest znacznie niższy od wielkości optymalnej, potrzebnej do stabilnego rozwoju demograficznego. Powinien wynosić 2,1 – 2,15. W danym roku 10 kobiet w wieku 15 – 49 lat powinno więc rodzić 21 dzieci. Obecnie rodzą ich 14. Co ważne, to ostatni moment na zmiany. To dlatego, że w tej chwili w dorosłość wchodzą jeszcze roczniki urodzone w wyżu lat 70. i 80. Jeśli nie zdecydują się na dzieci, przepadnie szansa na poprawę sytuacji.
Oprócz negatywnego zjawiska niskiej dzietności wydłuża się też, co jest zjawiskiem pozytywnym, czas trwania życia. W efekcie jednak szybko się starzejemy. Gwałtownie zmniejsza się liczba dzieci i młodzieży (0 – 17 lat). Ich udział w ogólnej liczbie ludności wynosi już 19 proc. A jeszcze w 2000 r. wynosił 25 proc. Będziemy nas też ubywać. Obecnie jest 38,2 mln Polaków. W 2035 roku będzie nas ponad 2 mln mniej – 35,99 mln.
To niedobra informacja dla rynku pracy. Firmom trudniej będzie znaleźć pracowników, a ci, którzy będą pracować, będą drożsi – muszą utrzymywać (wyższe podatki i składki) większą liczbę starszych. Problemy będzie też miał system emerytalny. Co więcej, będzie też maleć nasza rola w UE. Docelowy system głosowania w Radzie Europejskiej (tzw. podwójnej większości), który ma obowiązywać od 2017 r., będzie uwzględniał m.in. liczbę ludności w poszczególnych krajach.
Co ciekawe, Polacy chcą mieć więcej dzieci, niż posiadają. Deklarują, że średnio chcieliby ich mieć 2,3. Mają 1,4. Coś stoi więc na przeszkodzie. Jako najczęstsze przyczyny rezygnacji z posiadania kolejnych dzieci wymieniamy obawę przed utratą pracy, złe warunki mieszkaniowe, brak wsparcia od państwa m.in. w edukacji, wychowaniu, opiece medycznej, chęć robienia kariery czy trudności z godzeniem obowiązków zawodowych i rodzinnych. Na wszystkie te bariery ma wpływ polityka rządów.
Nie chodzi wyłącznie o pieniądze, ale trzeba podkreślić, że wydatki na politykę rodzinną w Polsce należą do najniższych w Europie. Dominują wydatki na emerytury i renty. Eksperci podkreślają, że w Polsce zakłócona została relacja pomocy adresowanej do osób starszych i rodzin wychowujących dzieci. Transfery dla osób starszych (m.in. emerytury) są 3,5-krotnie większe niż udział tych osób w populacji. Między innymi dlatego najbardziej narażone na ubóstwo są właśnie rodziny wychowujące dzieci. Z danych GUS wynika, że poniżej minimum egzystencji w 2008 roku żyło 5,6 proc. Polaków. Ale już 8,8 proc. rodzin wychowujących troje dzieci i aż 17,9 proc. wychowujących czworo lub więcej.
Ze świadczeń rodzinnych adresowanych do rodzin, w których dochód nie przekracza 504 zł na osobę, korzysta coraz mniej osób. To efekt zamrożonego od 7 lat kryterium dochodowego. Dochody rosną i coraz więcej osób je przekracza. W efekcie liczba korzystających ze świadczeń dzieci zmalała z 5,5 mln do 3 mln. Inaczej jest w krajach UE. Tam zasiłki rodzinne są wypłacane najczęściej wszystkim rodzinom. Są też zdecydowanie wyższe. Np. w Niemczach przekraczają 180 euro. Podobnie jest w W. Brytanii czy Irlandii.
Przeciwnicy takich wypłat wskazują, że Polska jest na to za biedna.
– Trudno udowodnić zależność między wspieraniem finansowym rodzin a dzietnością. Politycy za często ulegają ułudzie, że wzrost wydatków na dany cel załatwia sprawę. Polskie państwo jest biedne i musi pomóc kierować wyjątkowo przemyślanie – zauważa Ryszard Petru z BRE Banku, członek Rady „DGP”. Dodaje, że państwo powinno raczej tworzyć warunki dla wzrostu, rozwijać rynek usług, sprzyjać rozwiązaniami, które zwiększą etatystyczność pracy dla rodziców. Powinno też wspierać rozwój żłobków i przedszkoli oraz infrastruktury.
Przeciwnicy zbytniej pomocy socjalnej wskazują też, że jej zbytni rozrost powoduje, że trzeba wtedy bardziej opodatkowywać pracujących, co prowadzi do bezrobocia, a nadmierna pomoc może powodować dezaktywizację. Bardziej opłaca się z niej korzystać, niż pracować. Z kolei zwolennicy mówią, że taki wydatek to inwestycja. Rodziny z dziećmi mają np. większe możliwości ich dokształcania. Mogą też decydować się na kolejne potomstwo.
Jedni i drudzy zgadzają się jednak, że w Polsce brakuje spójnej polityki, która regulowałaby te kwestie. Sztandarowym tego przykładem jest becikowe. Wydajemy na nie rocznie ponad 400 mln zł, a to świadczenie ani nie zmniejsza ubóstwa, ani nie zachęca do posiadania dzieci. Trzeba się więc zastanowić, jak pomagać. Pomoc powinna być lepiej adresowana, trafiać do tych, którzy jej potrzebują, i nie powodować dezaktywizacji.
Trzeba też promować wszelkie formy aktywności zawodowej pozwalającej na łącznie pracy i obowiązków rodzinnych. Najlepszą formą zapobiegania ubóstwu jest bowiem praca i uzyskiwane z niej dochody. – Jedną z głównych determinant urodzeń są perspektywy i związana z tym możliwość łączenia pracy z wychowaniem. Co do perspektyw – kluczowe jest to, czy w Polsce są szanse na stałą poprawę warunków życia ludności, czyli czy mamy perspektywę dynamicznego wzrostu PKB tworzącego nowe miejsca pracy – uważa Ryszard Petru.
Jedną z pilniejszych rzeczy do załatwienia jest naprawa szwankującego systemu usług opiekuńczych. W co trzeciej gminie nie ma przedszkola, uczęszcza do nich tylko 59 proc. dzieci w wieku 3 – 5 lat. Fatalna sytuacja jest też ze żłobkami. A dostępność tych placówek jest kluczowa dla aktywności zawodowej kobiet – m.in. ich powrotu na rynek pracy po pierwszym okresie macierzyństwa. Nie powoduje też dezaktywizacji starszych osób, zazwyczaj babć odchodzących na świadczenia, aby zajmować się wnukami. Pozwala też łączyć obowiązki rodzinne z zawodowymi.
Dlatego Polacy powinni mieć łatwiejszy dostęp do przedszkoli. Powinny one dłużej pracować i nie zawieszać działalności na okres wakacji. Trzeba też złagodzić wymogi, które obowiązują przy zakładaniu przedszkoli i żłobków oraz wprowadzić zachęty do ich zakładania dla firm.
Skuteczna polityka rodzinna to obszar niezwykle rozległy. Chodzi w niej głównie o to, aby ograniczać czy likwidować bariery, które zniechęcają do posiadania potomstwa. Takim obszarem jest np. niewydolna ochrona zdrowia. Ponieważ dzieci często chorują, bariera w dostępie do świadczeń medycznych jest dla wielu rodziców przeszkodą. Dlatego można np. rozważyć wprowadzenie gwarancji do uzyskania porady pediatry w miejscu zamieszkania. Ważny jest też dostęp do szkół rodzenia.
Kolejnym olbrzymim problemem jest mieszkalnictwo. Brak mieszkań to bardzo istotna bariera w posiadaniu kolejnych dzieci.
– Ważna jest też infrastruktura, która przybliży miejsce pracy, przedszkole, szkołę i inne usługi związane z wychowaniem dzieci – zauważa Ryszard Petru.
Pracownicy socjalni powinni poświęcać więcej czasu na pracę z rodzinami zagrożonymi patologią. Rozbudowane powinno też być rodzicielstwo zastępcze i wygaszane domy dziecka. Trzeba też prowadzić politykę zachęcającą emigrantów do powrotu do kraju.
– Jednocześnie otworzyć się na emigrację z zewnątrz – dodaje Ryszard Petru.
Pozostało
98%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama