Resort zdrowia zastanawia się, w jaki sposób zalegalizować dopłaty pobierane od pacjentów przez publiczne szpitale. O to, czy te dopłaty są zgodne z konstytucją, zaczęli toczyć spór prawnicy.
Szpitale publiczne mają pieniądze na leczenie, bo podpisują kontrakty z NFZ. Temu jednak wciąż ich brakuje, więc ogranicza liczbę operacji i zabiegów wykonywanych przez nie, wprowadzając tzw. limity. Część placówek znalazła sposób na podratowanie własnych finansów i pobiera opłaty od pacjentów – za zabiegi, badania czy operacje, które teoretycznie im się należą w zamian za opłacanie składki do NFZ. Tyle że na zabieg finansowany przez fundusz trzeba czekać w szpitalnej kolejce. Na usunięcie zaćmy nawet 600 dni, na wszczepienie endoprotezy stawu kolanowego – około 1200. Łatwiej i szybciej jest więc za nie zapłacić.
Szpitale, nie mając pewności, czy przepisy pozwalają na pobieranie takich opłat, próbują je omijać. Część z nich otwiera fundacje, przez które przechodzą prywatni pacjenci. Inne podpisują umowy cywilnoprawne z lekarzami. W zamian za wydzierżawienie sprzętu czy sal operacyjnych ci wykonują zabiegi komercyjne. Za wynajęcie na jedną godzinę sali operacyjnej szpitale życzą sobie przeciętnie 400 – 600 zł.

Opłata za wyższy standard

Przepisy o pobieraniu opłat od pacjentów przez publiczne szpitale chce uregulować resort zdrowia. Propozycja, jak to zrobić, ma się znaleźć w pakiecie ustaw reformujących system ochrony zdrowia. Jak na razie publiczne szpitale bez obawy, że łamią prawo, mogą podpisywać dodatkowe umowy z prywatnymi ubezpieczycielami. Na przykład Towarzystwo Ubezpieczeniowe Signal Iduna ma zawarte kontrakty z ponad 80 szpitalami. Tam jego klienci mogą się leczyć na podstawie prywatnej polisy.
– Najczęściej korzystają ze świadczeń z zakresu chirurgii, ginekologii, ortopedii oraz laryngologii – mówi Adam Pustelnik, prezes Signal Iduny.
Oprócz uzyskania dodatkowych pieniędzy z kontraktów z prywatnymi ubezpieczycielami publiczne placówki mogą również obciążyć chorego dodatkowymi opłatami za pobyt i leczenie w warunkach podwyższonego standardu (np. pokój jednoosobowy z telewizorem czy łazienką). Ceny wahają się od 100 do nawet 300 zł za dobę. Szpital może również ustalać m.in. cenniki opłat dla pacjentów, którzy chcą mieć zapewnioną dodatkową opiekę pielęgnacyjną (np. pielęgniarka po godzinach pracy zajmuje się nim dodatkowo). Za wynajęcie pielęgniarki pacjent zapłaci od 80 do 200 zł za 8 godzin.



Różne opinie prawników

Dyskusja, czy szpitale publiczne mogą pobierać bezpośrednie opłaty od pacjentów, wywołana zapowiedziami resortu zdrowia uporządkowania tej kwestii, poróżniła prawników. Część z nich uważa, że takie działanie jest nielegalne.
– Publiczny szpital nie może żądać zapłaty za świadczenie zdrowotne, które jest objęte umową z NFZ. Nie może tego robić, nawet jeżeli wyczerpał limit określony przez fundusz na ich udzielanie – uważa radca prawny dr Jerzy Bieluk z Kancelarii Radców Prawnych Bieluk i Partnerzy.
Są jednak tacy, którzy twierdzą, że nie trzeba zmieniać prawa, żeby szpitale mogły wykonywać komercyjne zabiegi. Z analizy przeprowadzonej przez prawników na zlecenie Fundacji Lege Pharmaciae wynika, że pobieranie opłat od pacjentów przez publiczne szpitale jest zgodne z konstytucją.
– Nie można ograniczać prawa osoby ubezpieczonej w NFZ do ochrony zdrowia jedynie dlatego, że ma ona uprawnienia do korzystania ze świadczeń, za które płaci fundusz – uważa profesor Michał Kulesza z Kancelarii Prawnej Domański, Zakrzewski, Palinka.
Inni współautorzy ekspertyzy wskazują na orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Wynika z nich jedynie, że świadczenia mają być dostępne, a to nie jest jednoznaczne z brakiem odpłatności.
– Przecież pacjenci płacą już za wiele innych usług, które również są finansowane przez NFZ, np. leki czy sprzęt ortopedyczny – mówi mecenas Paulina Kieszkowska-Knapik z Kancelarii Prawnej Baker & McKenzie.