Najbardziej zadłużony szpital kliniczny ma ponad 200 mln zł długu. Wcześniejsze próby oddłużenia klinik nie powiodły się, bo nie wdrażano programów naprawczych. Eksperci wskazują, że docelowo kliniki powinny działać jako spółki prawa handlowego.
Ministerstwo Zdrowia pracuje nad projektem ustawy o szpitalach klinicznych. W tej chwili założenia do niego są konsultowane przez resort z przedstawicielami uniwersytetów medycznych. To one są organami założycielskimi klinik. Zmiany są niezbędne, bo te szpitale mają ponad 1,5 mld zł długu. Nie mogą korzystać z rządowego programu oddłużenia (tzw. planu B) w zamian za przekształcenie w spółkę, bo ten jest skierowany tylko do samorządów. Dlatego resort szuka innego pomysłu, aby spłacić ich zobowiązania i uzdrowić sytuację. Klinikom ma pomóc Agencja Rozwoju Przemysłu (ARP).
– Agencja jest dysponentem pieniędzy z pomocy publicznej. Prawnie jest więc możliwe udzielenie pomocy finansowej klinikom. Jednak jej przyznanie wymaga zatwierdzenia przez UE – mówi Roma Sarzyńska-Przeciechowska, rzecznik ARP.

Nieskuteczna pomoc

W kraju działa 46 klinik. Ich zobowiązania wymagalne, czyli takie, których termin płatności już minął, wynoszą 27 proc. takiego zadłużenia wszystkich szpitali publicznych. A tych jest 750. Jak do tej pory resortowi zdrowia nie udało się rozwiązać problemu utrzymującego się zadłużenia. Mimo że były dla nich tworzone specjalne programy rządowe – m.in. w 2007 roku do kilkunastu najbardziej zadłużonych klinik trafiło kilkaset milionów złotych. Pomoc była bezzwrotna, ale mimo to nie przynosiła spodziewanego rezultatu, czyli ograniczenia powstawania nowego długu.
Okazało się, że dodatkowe środki pozwoliły na rozwiązanie wyłącznie kilku doraźnych problemów. Część klinik groziła wtedy, że przestanie przyjmować pacjentów.



Agencja pomoże

Resort zdrowia pracuje więc nad kolejną propozycją rozwiązania problemu zadłużonych klinik. Zgodnie z nią ARP w zamian za spłatę ich długów przejęłaby część udziałów w klinikach. Dzięki temu nie musiałyby one zwracać udzielonej pomocy.
– Biorąc pod uwagę to, że szpitale kliniczne nie są w stanie same uzdrowić swojej sytuacji, to pomysł godny uwagi – uważa Jarosław Kozera, szef centrum konsultingowego Collegium Medium Uniwersytetu im. M. Kopernika w Toruniu.
Tłumaczy, że uniwersytet dostałby dodatkowe środki, których mu brakuje. Poza tym udział agencji w całym przedsięwzięciu wymusiłby na klinikach i ich organach nadzorujących przygotowanie programów naprawczych i ich realne wdrożenie. Jednocześnie agencja miałaby kontrolę nad przebiegiem wprowadzanych zmian.
Część dyrektorów szpitali klinicznych krytykuje jednak takie rozwiązanie.
– Nie rozumiem celu przekazywania udziałów w klinice agencji. To przecież oznacza, że stanie się ona ich częściowym właścicielem. To wymaga zmian formy prawnej klinik – uważa Wojciech Bieńkowski, prezes Polskiej Unii Szpitali Klinicznych.
To również nie jest wykluczone. Pomysł, aby kliniki działały w formie spółek prawa handlowego, pojawiał się już wcześniej.



Wciąż brakuje

– Kliniki mają długi, bo trafia do nich za mało pieniędzy w stosunku do zadań, jakie są na nie nałożone. Nie tylko leczą, ale też wykonują badania i uczą przyszłe kadry medyczne – tłumaczy Wojciech Bieńkowski.
Za świadczenia zdrowotne płaci NFZ. Za pieniądze z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego kliniki pokrywają koszty m.in. działalności naukowej. Natomiast dzięki dotacji z resortu zdrowia płacą na tzw. działalność dydaktyczną, czyli naukę przyszłych specjalistów. Ministerstwo Zdrowia dofinansowuje również prowadzone tam inwestycje.
W 2009 roku te dwa resorty przekazały uczelniom medycznym 1,65 mld zł. Z tego 203 mln zł trafiło do klinik na inwestycje (budowy, zakup sprzętu).
– Te środki to kropla w morzu potrzeb. Trzeba też pamiętać, że nie możemy korzystać z części unijnych pieniędzy, które są dostępne w ramach regionalnych programów unijnych – dodaje Wojciech Bieńkowski.
Kliniki mogą jedynie ubiegać się o unijne dotacje przyznawane przez poszczególne ministerstwa.