Monopol ZUS bis zwiększa ryzyko, że nasze pieniądze zagospodarują – oczywiście na słuszne cele – politycy. Powinniśmy móc wybrać, kto i jak wypłaci nam emerytury, bo wolny wybór determinuje konkurencję, a ta – lepszą jakość usług
W tym tygodniu rząd ma się zajmować, na tzw. konferencji uzgodnieniowej, przygotowanym przez Jolantę Fedak, minister pracy i polityki społecznej, projektem zmian w OFE. Proponuje ona, aby do II filaru trafiało mniej pieniędzy, a wypłatami emerytur z funduszy zajmował się ZUS.
Konferencja jest niezbędna, bo przeciw tej koncepcji protestuje m.in. Michał Boni, minister w kancelarii premiera. Do tego dochodzi jeszcze pomysł na dokończenie reformy zgłoszony przez kierowaną przez Jana Krzysztofa Bieleckiego Radę Gospodarczą przy premierze.
Według niej wypłatami powinien się zająć specjalny subfundusz w ZUS. To do niego członkowie II filaru przeniosą po osiągnięciu wieku emerytalnego zgromadzone tam pieniądze. I to ZUS ustali wysokość świadczenia, które będzie waloryzowane.
Nie powstaną więc konkurujące o nie zakłady emerytalne. Większość pieniędzy przekazana do ZUS bis ma trafić na rynek, do prywatnych firm, które będą nimi zarządzać.
Rada przewiduje też, że emerytury będą wyliczane według nowych tablic trwania życia. GUS uwzględni jednak, że żyjemy coraz dłużej.
Pierwszy z tych pomysłów może dla nas skończyć się fatalnie. Drugi, mimo że obniży emerytury, jest rozwiązaniem gwarantującym większą pewność wypłat. Gruszki będą pochodzić z gruszy, nie z wierzby.



Niższa, ale pewna emerytura

Do propozycji rady dotyczącej tablic trwania życia, uwzględniających to, że żyjemy dłużej, trzeba odnieść się z szacunkiem. Na pewno nie przysporzy jej to popularności, bo wprowadzenie tego rozwiązania obniży emerytury. Problem jest jednak ważki.
Nowe tablice mają bowiem uwzględniać bardziej niż obecnie wydłużające się życie. Od początku lat 90. trwa ono o 5 lat dłużej i będzie jeszcze rosnąć. A wysokość nowej emerytury, zarówno z I, jak i II filaru, to wynik prostej operacji podzielenia zgromadzonego kapitału przez przewidywaną długość trwania życia. Najlepiej dla nas, by jak najwięcej było w liczniku, a jak najmniej w mianowniku. I to właśnie o ten mianownik chodzi.
Jeśli będzie on oparty na nierealnych założeniach (czyli zaniżony), to w kasie podmiotu wypłacającego emerytury (bez względu, czy będzie to ZUS, czy zakład emerytalny) powstanie manko. W momencie przyznawania nam świadczenia założy on, że żyjemy średnio X lat, a później okaże się, że żyjemy dłużej. I powstanie problem, skąd wziąć pieniądze na wypłatę obiecanego świadczenia.
Wprowadzenie realnych tablic trwania życia jest więc w interesie wszystkich. Mimo że emerytury mogą być niższe. Wolę jednak otrzymać realne, choć niższe świadczenie, niż obietnicę wypłaty wyższej emerytury, która jest nie do zrealizowania.



Zgubna kontrola polityków

Wielka publiczna kasa. To zawsze budzi emocje. Politycy uwielbiają rozdawać, przeznaczać na słuszne cele. Zapłatą są głosy w wyborach. To dlatego obawiam się pomysłu rady, który zakłada, że wszystkie pieniądze z OFE trafią do subfunduszu w ZUS. A chodzi o niebagatelne kwoty. W 2020 r. sięgną 10 – 15 mld zł rocznie.
Członkowie rady tłumaczą, że w ZUS zostanie wyodrębniony fundusz, z którego pieniądze mogą trafić wyłącznie na emerytury. Ale na podstawie czego tak się stanie? Na postawie uchwalanej w Sejmie ustawy. Może w 2010 r. taki przepis tam się znajdzie. Ale już w 2020 r. będą inni politycy, rady i realia. Wtedy mogą dojść do wniosku, że pieniądze w ZUS bis się marnują i lepiej wydać je na zasiłki czy drogi.
Takiego ryzyka nie da się całkiem wykluczyć. Ale gdy te kwoty będą rozproszone wśród wielu działających podmiotów (w tym zakładu publicznego), ryzyko ich „słusznego zagospodarowania” jest mniejsze.
Ponadto przyszli emeryci wiedzą, że przekazali do swojego zakładu emerytalnego np. 200 tys. zł i to on obiecał, że wypłaci im do końca życia emeryturę w określonej wysokości. A jeśli tego nie zrobi, można go podać do sądu. Jeśli natomiast za taką wypłatę odpowiada monopolista ZUS bis, to gdy nie wywiąże się z obietnicy, będzie można skarżyć się do Wszechmocnego.



Bez bogactwa oferty

Monopol państwowego płatnika oznacza też mniej konkurencji. A gdy tak jest, produkt – w tym wypadku emerytura – jest gorszy. Zabieganie o nasze pieniądze zgromadzone w OFE ma dwie ważne konsekwencje.
Po pierwsze zakłady konkurują wysokością świadczenia. Jeśli tak się dzieje, to możemy liczyć, że będzie ono pewniejsze. Monopol ZUS skazuje nas na to, że będzie ono ustalone według określonego przez polityków algorytmu. A ten można zmieniać.
Konkurujące podmioty mogą też zabiegać o nasze pieniądze bogactwem oferty. Mogą na przykład oprócz tego, że zagwarantują nam dożywotnie świadczenie, wprowadzić kilkuletni okres gwarancji. Gdy umrzemy w drugim roku od przejścia na emeryturę, część pieniędzy otrzymają nasi bliscy (minimalizacja tzw. szoku przejścia). Jeśli o ofercie zdecydują posłowie, takiego bogactwa być nie może.
Taka dodatkowa oferta oczywiście kosztuje i przez to emerytury z dodatkowymi opcjami będą niższe. Ale chodzi o to, by mieć wybór. Uważam, że jest on lepszy niż sytuacja, w której politycy decydują za mnie, co mam robić.
Zgadzam się z argumentacją rady dotyczącą wysokości świadczeń. W systemie ZUS bis standardowe emerytury mogą być wyższe. Mniejsze jest tzw. ryzyko demograficzne. Jego minimalizacja polega na tym, aby odpowiednio rozproszyć je w dużej liczbie osób. Przeciwieństwem tej sytuacji jest możliwość, że do jednej instytucji wypłacającej emerytury trafiają osoby ponadprzeciętnie zdrowe, które żyją ponadprzeciętnie długo. Wtedy ma ona problem z zapewnieniem wypłat. Kalkuluje więc to ryzyko już na wstępie, a ryzyko kosztuje. W tym wypadku płacą za nie emeryci. Jeśli natomiast w ZUS bis jest kilkanaście milionów emerytów, to jest ono mniejsze.
Jednak wprost proporcjonalnie do liczby osób tam skupionych rośnie ryzyko, o którym pisałem wyżej, politycznego wykorzystania zgromadzonych pieniędzy.

Wolny wybór

Żaden system wypłat nie gwarantuje wykluczenia wszystkich ryzyk. Uważam jednak, że monopol ZUS je zwiększa. Nie rozumiem, dlaczego nie można wprowadzić rozwiązania, w którym obok zakładu publicznego działają inne podmioty. Powinniśmy móc wybrać, kto i jak wypłaci nam emerytury. To właśnie wolny wybór determinuje konkurencję. A ta – lepszą jakość usług.
Autor jest szefem działu praca w „DGP”, ekspertem Instytutu Sobieskiego