Połowa pacjentów przyjmowanych przez oddziały ratunkowe powinna trafiać do lekarzy POZ. Badania wykonane przez lekarzy rodzinnych tracą ważność i szpitale muszą je powtarzać. W tym roku zmieni się sposób finansowania i kontraktowania pomocy lekarskiej w nocy.
Mimo stałego zwiększenia nakładów na podstawową opiekę zdrowotną wciąż nie brakuje pacjentów, którzy z błahymi dolegliwościami zamiast do lekarzy rodzinnych, trafiają do szpitali lub przychodni specjalistycznych. To zawyża koszty.
Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej nie zgadzają się jednak z zarzutem, że przerzucają koszty porad i badań na specjalistów. Jako argument podają liczby – 84 mln udzielonych porad w 2009 roku i aż 17 proc. środków z NFZ wykorzystywanych na sfinansowanie badań diagnostycznych. Szpitale alarmują jednak, że nie działa system nocnej i świątecznej pomocy.
Teoretycznie taką pomoc powinni zapewnić lekarze rodzinni. Jednak w praktyce pacjenci, którzy na przykład mają gorączkę, trafiają na szpitalne oddziały ratunkowe (SOR). A te powinny zajmować się tylko nagłymi przypadkami.
Dochodzi jeszcze problem liczby pacjentów, których musi, zgodnie z wymogami NFZ, przyjmować lekarz rodzinny. Maksymalnie do jednego lekarza może być zapisanych 2700 chorych.
Zdaniem resortu zdrowia taki system nie działa motywująco. Ewa Kopacz, minister zdrowia, proponuje wprowadzenie tzw. stawki zadaniowej. Lekarz rodzinny dostawałby pieniądze z NFZ za wykonywane świadczenia.

Do szpitala z gorączką

Po godzinie 18, czyli wtedy kiedy lekarze rodzinni zamykają gabinety, SOR-y przeżywają prawdziwe oblężenie. Tak jest do godziny 8.00 rano.
– Od wielu lat w późnych godzinach popołudniowych, wieczornych i nocnych oraz w dni wolne i święta pracujemy za POZ – twierdzi Przemysław Paciorek, p.o. dyrektora ds. lecznictwa Szpitala Uniwersyteckiego im. Antoniego Jurasza w Bydgoszczy.
Na oddziały masowo zgłaszają się pacjenci, którzy powinni skorzystać z pomocy lekarzy POZ w ramach tzw. nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej. Każda przychodnia ma bowiem obowiązek pełnić dyżur w tym czasie. Jeżeli nie robi tego sama, to zleca to zadanie innej placówce.
Na SOR trafiają jednak osoby, który mają gorączkę, muszą zmienić opatrunek czy potrzebują recept. To natomiast powoduje wydłużenie się czasu oczekiwania na pomoc przez osoby w stanach nagłych. Dodatkowo rosną koszty i straty finansowe oddziałów ratunkowych.



Recepta z karetki

Problem polega też na tym, że część pacjentów, nawet jeżeli wie, gdzie jest dyżurująca placówka POZ, nie próbuje korzystać z jej usług. Wybierają, z przyzwyczajenia, telefon na pogotowie.
– Tak jest po prostu łatwiej i szybciej. Teoretycznie dyspozytor może odmówić przyjazdu karetki, ale jeżeli zgłaszający twierdzi, że była utrata przytomności, zaburzenia w oddychaniu, to dyspozytor karetkę i tak wyśle – mówi Marta Solnica, dyrektor ds. medycznych Świętokrzyskiego Centrum Ratownictwa Medycznego i Transportu Sanitarnego w Kielcach.
Z danych Centrum wynika, że w ciągu nocy nawet 30 proc. wezwań jest bezzasadnych. Problemem jest też to, że np. na miejsce wezwania przyjeżdża karetka typu podstawowego (P), w której składzie nie ma lekarza. A okazuje się, że chodzi o wypisanie recepty czy zwolnienia.
– To oznacza zmarnowanie czasu zespołu karetki i pozbawienie możliwości skorzystania z jej pomocy innych osób – dodaje Marta Solnica.

Nie ograniczamy badań

– Lekarze rodzinni przesyłają do nas tylko informacje o tym, ilu pacjentów jest do nich zapisanych. Nie mamy danych o tym, ile badań wykonują czy ile skierowań wystawiają do specjalistów – mówi Barbara Kawińska, dyrektor ds. medycznych pomorskiego NFZ.
Z sygnałów od pacjentów oddział jednak wie, że wciąż dochodzi do sytuacji, w których lekarze POZ odmawiają pacjentowi wykonania badań albo od razu odsyłają ich do specjalistów.
– Zarzut, że nie wykonujemy badań diagnostycznych i przerzucamy ich koszt na szpitale i specjalistów, nie jest do końca prawdziwy – mówi Bożena Janicka, prezes Porozumienia Zielonogórskiego, które skupia 14 tys. lekarzy rodzinnych.
Dodaje, że często jest to wymuszane przez obowiązujące przepisy, bo lekarz rodzinny może wykonać tylko część badań. Pacjent wymagający konsultacji specjalistycznej jest tam kierowany i to specjalista wykonuje kolejne badania. Jeżeli chory musi trafić do szpitala, to do jego dokumentacji są dołączane badania wykonane wcześniej, ale zachowują swoją ważność tylko przez 30 dni. Jeżeli termin przyjęcia do szpitala jest późniejszy, to powinny być powtórzone. Wtedy ich koszt obciąża szpital.



Zmiana finansowania

Problemy w POZ to m.in. efekt systemu jego finansowania. Obecnie jest on (poza wyjątkami) oparty na tzw. stawce kapitacyjnej. NFZ płaci lekarzowi za każdego pacjenta zapisanego do lekarza – rocznie jest to ponad 80 zł za osobę (w przypadku dzieci i osób starszych stawka jest wyższa).
– Z tych pieniędzy lekarze muszą opłacić nie tylko koszt udzielonych świadczeń, ale też czynsz, koszty amortyzacji, sprzątania, mediów, wynagrodzenia, utrzymanie aparatury czy zakup materiałów sanitarnych czy opatrunkowych – wylicza Bożena Janicka.
Dlatego co jakiś czas pojawia się pomysł finansowania POZ i wprowadzenie również tzw. stawki zadaniowej. To oznacza, że kwota, jaka trafia do lekarza rodzinnego, będzie zaleć od tego, ile wykonał np. porad, badań czy prowadził działań profilaktycznych.
– Warto rozważyć wprowadzenie współczynnika stawki kapitacyjnej opartego na liczbie wizyt pacjentów oraz wadze kosztów poniesionych przez lekarza rodzinnego na badania – uważa Rafał Janiszewski, ekspert ds. ochrony zdrowia.
Wprowadzenie stawki zadaniowej krytykują jednak sami lekarze POZ.
– Może ona dotyczyć pewnych grup pacjentów czy grup chorób, ale nie może stanowić podstawy jego finansowania. NFZ na to nie będzie stać – mówi Bożena Janicka.
Dlatego wcześniej resort zdrowia chce uporządkować system finansowania i kontraktowania świadczeń z zakresu nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej. Lekarz rodzinny nie pełniłby roli zleceniodawcy, bo umowy byłyby podpisywane bezpośrednio z wykonawcą usług.
– Będą oni musieli spełniać określone warunki – nie będzie już tak, że stacja ratunkowa tą samą karetką jeździ do nagłych przypadków i do pacjentów POZ – mówi Marek Twardowski, wiceminister zdrowia.
NASZYM ZDANIEM
Dominika Sikora
dominika.sikora@infor.pl
Lekarze rodzinni powinni być podstawą systemu lecznictwa. Mają stawiać pierwszą diagnozę. Tylko naprawdę chorzy ludzie powinni trafiać do specjalistów. System jednak szwankuje. Pacjenci zaś czują się zagubieni. Nic więc dziwnego, że część szuka pomocy tam, gdzie nie powinna, czyli na oddziałach ratunkowych lub na pogotowiu. Rząd chce zmienić tę sytuację.
Nie ma jednak gwarancji, że się uda. Zwłaszcza że lekarze rodzinni są na tyle silną grupą, że mogą zmiany blokować. Nie chcą leczyć pacjentów w nocy, ale nie zgadzają się też, żeby inne placówki zabierały im pieniądze.
Podstawowa opieka zdrowotna / DGP
Lekarze ze szpitalnych oddziałów ratunkowych alarmują, że po godzinie 18.00 są one oblegane przez pacjentów, którym pomocy powinni udzielać lekarze rodzinni lub placówki przez nich wyznaczone. / ST