Od 30 lat rządy rozdają emerytalne łapówki. Najpierw w latach 80., po wprowadzeniu stanu wojennego, do wcześniejszej emerytury prawo zyskała nawet kasjerka PKP. W kolejnej dekadzie, aby oswoić skutki transformacji, wysyłano masowo na renty, emerytury, świadczenia przedemerytalne młode i zdrowe osoby. Wreszcie w latach 2005 – 2007 rząd Lewicy, a potem PiS wydłużył, bo szły wybory, przywileje emerytalne. Wyłączono też z nowego systemu górników.
Te łapówki są potwornie drogie. W ZUS brakuje na wypłatę świadczeń 70 mld zł rocznie. To prawie co trzecia złotówka, która wpływa do budżetu.
Problem ten można rozwiązać na trzy sposoby. Dalej pożyczać (rosną koszty obsługi długu i prowadzi to do bankructwa), podnieść dochody (wyższe składki to rosnące koszty pracy i wyższe bezrobocie) lub oszczędzać i ciąć wydatki. Ten ostatni wariant, choć najrozsądniejszy, wymaga jednak politycznej odwagi. Rząd dokonał pierwszego ruchu, wygaszając powszechne przywileje. Ale czas na kolejne. Premier powinien pamiętać, że do historii przechodzą nie ci politycy, którzy obiecują cuda, ale ci, którzy realizują nawet niepopularne, ale konieczne reformy. To Winston Churchill obiecywał społeczeństwu krew, trud, łzy i pot. I to on jest w panteonie mężów stanu.