Osoby, które w poprzednich latach unikały armii, w tym roku nie uchylają się przed kwalifikacją wojskową. Chcą trafić do rezerwy.
Od poniedziałku trwa kwalifikacja wojskowa, która zastąpiła pobór. Z informacji przekazanych przez wojewodów do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wynika, że obowiązkowo kwalifikacji musi się poddać ponad 310 tys. osób. Najwięcej, bo aż 278,2 tys. to 19-letni mężczyźni. Kwalifikacji musi poddać się także 3,6 tys. kobiet, które studiują na kierunkach medycznych.
Wzywani są też 18-letni ochotnicy, którzy wcześniej zgłaszali się do Wojskowych Komend Uzupełnień (WKU) w celu wstąpienia do armii zawodowej. Takich osób jest jednak tylko 15. Dużą grupę, bo aż 28,8 tys., tworzą mężczyźni, którzy w poprzednich latach nie stawiali się do poboru, a w konsekwencji uchylili się od zasadniczej służby wojskowej. Większość z nich przebywa za granicą.
– W ostatnich dniach trwania kwalifikacji zgłosiło się kilka osób, które wcześniej uchylały się od poboru – potwierdza Jakub Boruc, sekretarz komisji lekarskiej w Białymstoku.
Podkreśla, że takie osoby wiedzą, że brak uregulowanego stosunku do służby wojskowej stwarza wiele problemów, m.in. uniemożliwia zameldowanie.
Jak sprawdziliśmy w komisjach lekarskich, poddaniu kwalifikacji wojskowej nie unikają również pozostałe grupy osób.
– Od poniedziałku wszyscy wzywani stawili się w pierwszym terminie – mówi Paweł Glapa, członek komisji lekarskiej w Pabianicach.
Osoby te chcą być przeniesione do rezerwy. Zresztą szansa na pracę w armii zawodowej jest niewielka, bo wojsko i tak nie potrzebuje ochotników.
W odróżnieniu do poprzednich lat, osoby objęte kwalifikacją starają się udowodnić, że są zdrowe i nie mają żadnych schorzeń. Pułkownik Stanisław Ruman, szef zespołu ds. profesjonalizacji sił zbrojnych, podkreśla jednak, że osoby zgłaszające się posiadają schorzenia, o których dotychczas nie wiedzieli, a są istotne ze względu na ich stan zdrowia – mają np. płaskostopie lub wady postawy.