Ruszył wyścig o miejsca w żłobkach i przedszkolach. Rodzice koczują nocami przed placówkami, szukają znajomości wśród personelu, a nawet zapisują na listę kandydatów potomka, który... jeszcze się nie urodził. Wszystko dlatego, że miejsc w żłobkach i przedszkolach jest dramatycznie mało.

Irena Gabinecka prowadzi niepubliczne przedszkole "Promyczek" w Bydgoszczy. Kiedy w ubiegły poniedziałek przed siódmą rano dojechała do pracy, przed budynkiem czekała na nią przeszło setka rodziców. Nie zdziwiło jej to: tamtego dnia rozpoczynały się zapisy na rok szkolny 2010/2011. Rodzice ustawili się w kolejkę dwanaście godzin wcześniej.

Stali tak całą nic z termosami gorącej herbaty, owinięci kocami, bo w Bydgoszczy była wtedy mroźna pogoda. Wytrwałość opłaciła się jedynie 28 pierwszym osobom, których dzieci zostały zapisane do pierwszej grupy.

Podobnie jest w całej Polsce. Niepubliczne przedszkole Siódme Niebo w Katowicach ma 110 miejsc i ani jednego wolnego na rok 2010/2011. Przedszkole "Robuś" w Starej Miłosnej pod Warszawą już dziś prowadzi zapisy na rok 2011/2012. "Połowa miejsc już dziś jest zajęta. U nas takie zainteresowanie to standard, mamy sporą renomę" - mówi dyrektorka Bogusława Wiśniewska.

Jeden żłobek w mieście

Jeszcze uboższa jest niestety oferta żłobków. Kiedy Małgorzata Dzikowska z Warszawy chciała zapisać do żłobka 5-miesięczną córkę, przeżyła szok.

"W listopadzie usłyszałam, że nie ma szans, by Marianka trafiła do placówki od lutego. Wpisano nas na listę rezerwową, córka jest na 400 miejscu" - mówi matka.

W warszawskim żłobku nr 5 jest podobnie. "Nie ma szans na dostanie się. Ani teraz ani we wrześniu" - usłyszeliśmy w sekretariacie.

Są w Polsce miasta, takie jak np. Częstochowa, w których działa tylko... jeden żłobek.

Mają Kokoszka z Forum Rodziców twierdzi, że zna kobiety, które zrezygnowały z pracy, gdyż nie miały jak zorganizować opieki nad dzieckiem. "Nie mogły znaleźć miejsca w żłobku, a nie było ich stać na wynajęcie opiekunki" - tłumaczy. Inni eksperci zwracają uwagę, że wiele Polek nie decyduje się na potomstwo właśnie w obawie, że nie będzie w stanie połączyć pracy zawodowej z wychowywaniem dzieci.

Ułatwień jest jak na lekarstwo

Problem jest poważny, bo Polska ma jeden z najniższych wskaźników dzietności w Unii Europejskiej. "To już naprawdę ostatni moment na podjęcie przez rząd realnych kroków, które ułatwią Polakom decyzję o posiadaniu potomstwa" - ostrzega prof. Irena Kotowska, demograf z SGH.

Tymczasem takich ułatwień jest jak na lekarstwo. Prawo dotyczące tworzenia żłobków jest przestarzałe i wymaga spełnienia mnóstwa bardzo restrykcyjnych warunków. Konieczne jest np. posiadanie pomieszczenia, które odpowiadałyby surowym wymogom sanitarnym. Maluchy muszą mieć też możliwość wyjścia na teren przyległy do żłobka, niedostępny dla osób postronnych i wyposażony w urządzenia do zabawy. Kierownik żłobka powinien mieć wykształcenie wyższe pielęgniarskie i co najmniej 3-letni staż pracy w zawodzie.

Kolejne rządy obiecują zliberalizowanie tych przepisów. Prace nad ustawą rozpoczęła jeszcze Joanna Kluzik-Rostkowska, minister pracy w rządzie PiS. Trwają one do dziś, a ustawa nie trafiła jeszcze nawet do sejmowej komisji polityki społecznej.

"Jestem jednak przekonana, że ministerstwo pracy szybko przedstawi projekt, a wtedy my postaramy się jak najszybciej przeprowadzić go przez Sejm" - mówi Magdalena Kochan, wiceszefowa klubu parlamentarnego PO odpowiedzialna za sprawy społeczne. Posłanka nie chce jednak wymienić nawet orientacyjnego terminu, kiedy zmienione przepisy mogłyby wejść w życie. "Ale zapewniam, że sprawa to dla nas priorytet" - mówi Kochan.

Czytaj więcej: Dziennik.pl

Anna Monkos, Klara Klinger