W systemie ochrony zdrowia nie osiągnie się równowagi finansowej bez wprowadzenia współpłacenia przez pacjentów. Chodzi o to, że dopłaty te skutecznie ograniczałyby możliwość nadużywania świadczeń.
Teza głoszona głównie przez polityków, jakoby Polaków powszechnie nie stać na jakiekolwiek współpłacenie za świadczenia zdrowotne, a jego wprowadzenie pozbawiłoby znaczną część społeczeństwa możliwości leczenia, jest zdecydowanie przesadzona. Tymczasem współpłacenie, czyli pewien udział środków prywatnych, oprócz publicznych, w finansowaniu świadczeń zdrowotnych jest warunkiem niezbędnym zbudowania sprawnego systemu powszechnej opieki zdrowotnej. Najprawdopodobniej wielu polityków nawet nie zdaje sobie z tego sprawy i niepowodzenia kolejnych prób reformowania służby zdrowia przypisuje destrukcyjnym działaniom przeciwników politycznych, związków zawodowych, kryzysom ekonomicznym lub wręcz siłom magicznym. Jest bowiem niepodważalnym faktem, że mimo wielu zapowiedzi i prób kolejnych rządów najważniejsze elementy reformy po prostu nie wychodzą. Tak jest z koszykiem gwarantowanych świadczeń zdrowotnych ogłaszanym już kilka razy z wielką pompą, ale jak widać, bez efektów. Tak jest z dodatkowymi ubezpieczeniami zdrowotnymi, które miały zasilić publiczny system miliardami złotych, ale jakoś nie mogą się rozwinąć. Podobnie z wprowadzeniem efektywnego zarządzania w szpitalach, z zatrzymaniem ich zadłużania, z likwidacją kolejek itp.
Powodem porażki tych wszystkich prób reformowania systemu ochrony zdrowia jest właśnie rezygnacja z wprowadzenia dopłat z kieszeni pacjentów za część świadczeń zdrowotnych. Dlatego kwestie, wydawałoby się, dobrze zaplanowane i jeszcze lepiej nazwane nie działają, np. koszyk świadczeń gwarantowanych. Żeby spełnił on swoją funkcję jego zawartość, czyli to, co ma być dostępne bezpłatnie, musi być zrównoważona z ilością środków publicznych. W przeciwnym razie dostępność do tych świadczeń będzie iluzoryczna, tak jak dotychczas. Nie osiągnie się takiej równowagi bez wprowadzenia przynajmniej jakiegoś współpłacenia i nie chodzi tylko o to, że dopłaty z kieszeni pacjenta będą uzupełnieniem środków publicznych, ale i o to, że bez dopłat, gdy wszystko jest za darmo, nie ma możliwości skutecznego ograniczenia nadużywania świadczeń. Podobnie dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne nie rozwiną się na masową skalę, gdy nie będzie od czego się ubezpieczać. Tylko bowiem powszechne dopłaty do leczenia, i to niezbyt małe, stanowią odpowiednią podstawę do rozwoju ubezpieczeń dodatkowych. Tak jest np. we Francji, Holandii czy w Belgii. Bez dopłat do leczenia nie uda się też zlikwidować limitowania świadczeń zdrowotnych. A bez tego konkurencja między szpitalami będzie tylko iluzoryczna, bo nic tak nie poprawia sprawności zarządzania jak konkurencja.
Politycy boją się wprowadzić współpłacenie, twierdząc, że Polaków na to nie stać. Jeśli tak jest rzeczywiście, to kto wydał w ubiegłym roku 17 mld złotych na hazard, z tego znaczną część na grę w Totolotka i aż 8,5 mld na tzw. jednorękich bandytów. Te nieskomplikowane urządzenia ustawia się głównie w pubach, stacjach benzynowych, barach i podrzędnych knajpach. A w Totolotka nie grają przecież wyłącznie krezusi.