Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy domaga się ustalenia dla medyków minimalnej płacy. Ministerstwo Zdrowia nie chce słyszeć o podwyżkach dla lekarzy, bo jest kryzys. Szpitale na pokrycie kosztów wynagrodzeń przeznaczają nawet 90 proc. środków z kontraktu z NFZ.
Jesienią przez szpitale może ponownie przetoczyć się fala strajków lub akcja składania przez lekarzy wypowiedzeń z pracy. Coraz głośniej domagają się oni wzrostu płac. Proponują ustalenie dla nich minimalnej pensji i przygotowali w tej sprawie projekt ustawy. Jak na razie, ani posłowie, ani rząd nie chcą rozmawiać o wprowadzeniu takich gwarancjach.
– Jest kryzys i nie sądzę, aby to był dobry czas na rozmowy o podwyżkach – mówi GP Ewa Kopacz, minister zdrowia.
Także dyrektorzy szpitali podchodzą sceptycznie do roszczeń medyków. Podkreślają, że w ciągu ostatnich dwóch lat ich wynagrodzenia wzrosły. Poza tym w części szpitali już teraz większość środków z kontraktów z NFZ zamiast trafiać na leczenie pacjentów, przeznaczana jest na pokrycie kosztów wynagrodzeń. To odbija się na sytuacji finansowej placówek. A już wiadomo, że w przyszłym roku NFZ przekaże do szpitali o 2 mld zł mniej niż w tym.

Nierealne żądania

– Tylko w ubiegłym roku do szpitali trafiło o 8 mld zł więcej od zakładanego w planie finansowym NFZ. Jeżeli zapytać pacjentów, czy odczuli poprawę w dostępie do świadczeń zdrowotnych, odpowiedzą, że nie. To gdzie są te pieniądze – pyta Ewa Kopacz.
Dodaje, że środki te zostały przeznaczone między innymi na wzrost wynagrodzeń pracowników szpitali.
Ani kryzys, ani niższe przychody NFZ nie przekonują lekarzy do rezygnacji z walki o ustalenie gwarantowanej płacy minimalnej. Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy (OZZL), jej pomysłodawca, zwrócił się nawet o pomoc do posłów sejmowej Komisji Zdrowia. Jednak odpowiedź była jednoznaczna – nie poprą tego pomysłu.
– W kraju obowiązuje już minimum płacowe. O innych gwarancjach ustawowych w zakresie ustalania płac dla jakichś grup zawodowych nie może być mowy. To narusza konstytucję – uważa Bolesław Piecha (PiS), przewodniczący sejmowej Komisji Zdrowia.
Podobnego zdania są członkowie koalicji.
– Płace powinien regulować rynek – wskazuje Beta Małecka-Libera (PO), wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Zdrowia.

Nie mniej niż rezydent

Jak podkreśla Krzysztof Bukiel, przewodniczący OZZL, ustalenie płacy minimalnej to może nie najlepszy pomysł na regulowanie wynagrodzeń medyków, ale jak na razie jedyny.
– To jest wyjściowa propozycja do negocjacji z rządem – mówi szef OZZL.
Kwestią do szczegółowego uzgodnienia jest też wysokość płacowego minimum. Wcześniej związek domagał się, aby dla lekarzy (i dentystów) bez specjalizacji wynosiło ono dwukrotność średniej pensji (obecnie prawie 6,4 tys. zł). Natomiast dla specjalistów – trzykrotność, tj. ponad 9,5 tys. zł. Związek nie chce teraz podawać konkretnych kwot. Jednak jego zdaniem specjaliści nie mogą zarabiać mniej niż rezydenci, czyli lekarze, którzy dopiero uczą się specjalizacji i ich wynagrodzenie jest opłacane z Funduszu Pracy. Oni jako jedyni w tym rok otrzymali podwyżki z wyrównaniem od stycznia. Mają zarabiać od 3,1 do 3,6 tys. zł brutto (w zależności od wybranego kierunku specjalizacji).



Bez 40 procent z NFZ

Rząd nie tylko, że nie chce rozmawiać o podwyżkach dla pracowników medycznych. Chce też zlikwidować przepis, który od ponad trzech lat, tzw. ustawą wedlowską, nakłada na dyrektorów szpitali obowiązek przekazywania 40 proc. ze wzrostu wartości kontraktów z NFZ na wzrost płac pracowników. Projekt nowelizacji ustawy w tej sprawie czeka w Sejmie na pierwsze czytanie.
– Nie można ciągle udawać, że poziom wynagrodzenia w szpitalach jest taki sam jak jeszcze dwa czy trzy lata temu, bo to nieprawda – uważa Ewa Kopacz.
Takie podejście nie przekonuje jednak pracowników szpitali, szczególnie pielęgniarek i położnych. Uważają, że w porównaniu z lekarzami to właśnie one najmniej skorzystały na podwyżkach.
Dlatego jako pierwsze zaczynają walczyć o wyższe pensje. Z tego powodu dzisiaj rozpocznie się strajk generalny w Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu.
– Nie pozostawiono nam wyboru. A likwidacja obowiązku przekazywania dodatkowych środków ze wzrostu kontraktów z NFZ spowoduje, że nasze pensje na pewno nie będą rosnąć – obawia się Anna Trzaszczak, przewodnicząca Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w radomskim szpitalu.
Domagają się one podwyżek średnio o 600 zł brutto. Dyrekcja szpitala twierdzi, że nie stać jej na to. Już teraz dług szpitala wynosi 25 mln zł.
– Ministerstwo Zdrowia usuwa przepis, który wywalczyły związki, nie proponując nic, co zapewniłyby pracownikom medycznym wzrost płac. Nie mamy pewności, że dyrektorzy nie zaczną np. zmieniać ich warunków zatrudnienia – mówi Urszula Michalska, przewodnicząca Federacji Związków Zawodowych Pracowników Ochrony Zdrowia.
Dlatego Federacja od lat domaga się ustalenia kroczącego wzrostu wynagrodzeń pracowników medycznych. Na to jednak nie ma zgody rządu.

Strajki albo zwolnienia

Niewykluczone, że strajk w radomskiej placówce to tylko początek kolejnej fali protestów pracowników placówek ochrony zdrowia. Co prawda, OZZL nie chce na razie mówić o tym, czy brak akceptacji dla wprowadzenia płacy minimalnej oznacza zorganizowaną akcję protestacyjną.
– Będziemy namawiać lekarzy do składania wypowiedzeń z pracy – mówi Krzysztof Bukiel.