W ostatnim roku trzykrotnie więcej pracodawców skarży się w sądzie na pracowników za naruszenie dobrego imienia firmy. Autorami najcięższych publicznych oskarżeń pod adresem firm są związkowcy. Przełożeni karzą najczęściej podwładnych naganami i zwolnieniem dyscyplinarnym.
Dorota Michalak, dyrektorka zespołu szkół dla dorosłych w Skierniewicach (woj. łódzkie), została odwołana ze stanowiska wkrótce po tym, jak publicznie, na sesji rady miasta, skrytykowała działania organu założycielskiego szkoły, tj. władze miasta. Przedmiotem sporu był sposób, w jaki urzędnicy chcieli przeprowadzić likwidację placówki. Zażądali od dyrektorki, aby cofnęła wcześniej wręczone kilkudziesięciu pracownikom szkoły wypowiedzenia z pracy. Według Doroty Michalak naruszałoby to prawa jej podwładnych.
– Ktoś w urzędzie policzył, że odprawy dla 70 osób są dla miasta dużym ciężarem, stąd pomysł, aby cofnąć decyzję o zwolnieniach i problem rozwiązać inaczej, tzn. poczekać, aż placówka znajdzie się w stanie upadłości – mówi GP Dorota Michalak.
Nie chciała się na to zgodzić i podczas sesji rady miejskiej zarzuciła władzom miasta, że nie mając kompetencji ingerują w sprawy kadrowe szkoły. Cztery dni później nie była już dyrektorem. Została odwołana w trybie nadzwyczajnym, tj. w trybie art. 38 ust. 1 ustawy o systemie oświaty. Dorota Michalak złożyła pozew do sądu pracy, skarżąc się na dymisję. Pierwsza rozprawa już we wrześniu.

Pierwsza linia frontu

Według Zarządu Głównego Związku Nauczycielska Polskiego (ZNP) przypadków jak ten ze Skierniewic jest dużo więcej. W niemal identyczny sposób pracę straciła niedawno bibliotekarka z Jarocina. Za skrytykowanie ograniu założycielskiego szkoły dyscyplinarne zwolnienia dostały też nauczycielki z Łodzi i Tarczyna. Przewodniczący ZNP Sławomir Broniarz wskazuje, że większość skarg do gmin na nauczycieli, którzy krytykują pracodawców, dotyczy związkowców.
– Dyrektorzy szkół często oskarżają związki zawodowe o niedozwoloną krytykę publiczną pod ich adresem i naruszanie ich dóbr osobistych – mówi Sławomir Broniarz.
Przyznaje, że rzadko która z tych skarg kończy się zwolnieniem dyscyplinarnym w przypadku członka związku.
– Objętych szczególną ochroną związkowców można zwolnić dyscyplinarnie tylko za zgodą związku. Firmy podejmują jednak ryzyko procesu, bo sądy nie zawsze przywracają zwolnionych do pracy – mówi Sławomir Paruch z kancelarii prawnej Sołysiński Kawecki-Szlęzak.
Podkreśla, że związkowcy wiedzą o swojej ochronie i czasem dopuszczają się krytyki przekraczającej dozwolone granice i naruszającej dobra osobiste pracodawcy. Przypomina też, że art. 100 par. 2 pkt 4 kodeksu pracy nakłada na wszystkich pracowników obowiązek dbałości o dobro zakładu pracy, oraz zobowiązuje ich do zachowania w tajemnicy informacji, których ujawnienie mogłoby narazić pracodawcę na szkodę. Naruszeniem tego obowiązku jest krytyka wykraczająca poza odpuszczalne granice.



Dyscyplinarka i proces

– Publiczne nazywanie pracodawcy złodziejem czy malwersantem, które nie ma żadnej podstawy i uzasadnienia, a dzieje się obecnie często w restrukturyzowanych firmach, jest niedopuszczalne – podkreśla z kolei Witold Ciupa, partner w kancelarii Ciupa Figat i Wspólnicy.
Pobłażliwi dotąd na publiczną krytykę pracodawcy przestali już z rezerwą podchodzić do obelg, pomówień i zniesławień rzucanych pod ich adresem. Sięgają nierzadko po broń najcięższą: nagany, zwolnienia dyscyplinarne, a nawet procesy o naruszenie ich dóbr osobistych (z coraz większym powodzeniem w sądach). Przekonał się o tym niedawno pracownik jednego z koncernów z Łodzi. Mężczyzna wypisywał na forach internetowych bezpodstawne oskarżenia pod adresem pracodawcy. Firma zwolniła go z pracy, a kiedy ten odwołał się od tej decyzji do sądu pracy, dodatkowo wytoczyła mu proces o naruszenie dóbr osobistych.
– Menedżerowie coraz częściej zdają sobie sprawę, czym dla nich i firmy jest dobre imię, stąd mniejsza tolerancja dla nieuzasadnionej i szkodzącej ich firmom krytyki – mówi Witold Ciupa.
W jego kancelarii w ostatnim roku liczba zapytań od pracodawców o reprezentowanie ich w sądzie w sprawach o naruszenie dóbr osobistych wzrosła aż trzykrotnie. Identyczna sytuacja jest też w kancelarii Sołysiński Kawecki-Szlęzak.

Wszystkie chwyty dozwolone

Również sądy zaczynają odczuwać, że to zjawisko się nasila. Specjalizujący się w prawie pracy sędzia Andrzej Marek z Sądu Okręgowego w Legnicy przyznaje, że zarówno pracodawcy, jak i pracownicy nie wiedzą, gdzie dokładnie przebiegają granice dopuszczalnej, publicznej krytyki zakładu pracy. Pozwy są często źle udokumentowane, bardziej emocjonalne niż merytoryczne.
– Nie ma jednej matrycy, według której ocenia się tego typu sprawy – mówi Andrzej Marek.
Wyjaśnia, że każdy przypadek jest rozpatrywany indywidualnie. Sąd bierze pod uwagę m.in. dotychczasowy przebieg pracy danego pracownika, opinie o nim, specyfikę wykonywanego zawodu (np. czy jest to zawód zaufania publicznego), intencje krytyki oraz jej formę.
Taki proces jest bardzo złożony i długo trwa. Zdarza się, że niektórzy pracodawcy w odwecie za doznane krzywdy zamiast czekać na wyrok, dochodzą sprawiedliwości na własną rękę. Pomocne w tym zadaniu są im agencje PR, które specjalizują się w tzw. czarnym PR. Na polecenie pracodawcy wyszukują niekorzystne informacje o pracowniku lub same je tworzą, a następnie rozpowszechniają jako plotkę.
Zdaniem sędziego taka droga prowadzi jedynie do eskalacji konfliktu. Wskazuje, że w coraz częściej toczących się procesach strony konfliktu bardzo rzadko godzą się na polubowne rozwiązanie sporu, takie jak postępowanie przed zakładową komisją pojednawczą, sądowe postępowanie pojednawcze, ugoda sądowa lub ugoda zawarta w ramach postępowania mediacyjnego.