Posłowie chcą, aby wysokość dopłat do pensji była uzależniona od płacy minimalnej, a nie zasiłku dla bezrobotnych.
Pracownik, który w dobie kryzysu zgodzi się na obniżenie czasu pracy i zmniejszenie wynagrodzenia, może przez pół roku otrzymywać dopłatę do pensji w wysokości połowy płacy minimalnej (638 zł). Taką poprawkę do projektu ustawy o przeciwdziałaniu skutkom kryzysu u przedsiębiorców zgłosił klub PiS. Wczoraj odbyło się jego II czytanie. Nowa ustawa może zostać uchwalona na trwającym do jutra posiedzeniu. Po wczorajszym czytaniu projekt trafił do prac w połączonych komisjach Finansów Publicznych oraz Polityki Społecznej i Rodziny. Zgodnie z wersją rządu subsydia płacowe mają wynosić 70 proc. zasiłku (402,50 zł).
– Stanowisko w tej sprawie przedstawimy na posiedzeniu komisji – zapowiedziała Agnieszka Chłoń-Domińczak, wiceminister pracy i polityki społecznej.
Posłowie zgłaszali też inne poprawki. Zwracali uwagę, że wszystkie firmy, a nie tylko te, które ucierpiały w czasie kryzysu (czyli np. zanotowały 25-proc. spadek sprzedaży), będą mogły za zgodą pracowników wydłużać okresy rozliczeniowe czasu pracy. Umożliwi im to elastyczne określanie godzin pracy i pozwoli uniknąć konieczności płacenia za nadgodziny.
– Dzięki temu wiele firm może uniknąć kłopotów finansowych i nie starać się później np. o subsydia płacowe – tłumaczyła Agnieszka Chłoń-Domińczak.
Stanisław Szwed, poseł klubu PiS wskazywał, że może się zdarzyć, że najpierw wejdą w życie niekorzystne dla pracowników przepisy o elastycznym czasie pracy, a dopiero potem o dopłatach.
Na posiedzeniu połączonych komisji swoje wnioski będą mogli przedstawiać związkowcy i przedstawiciele pracodawców. Ci pierwsi zapowiadają, że będą starać się o zmianę przepisów dotyczących umów na czas określony. Obecna wersja ustawy, zamiast ograniczać możliwość zawierania długoletnich umów terminowych, umożliwia firmom zawieranie umów, które trwałyby dłużej niż dwa lata.