Niewierne żony i niewierni mężowie, zaginieni bliscy, nieuczciwi biznesmeni. To główne zlecenia dla polskich prywatnych detektywów. Codzienna praca opiera się na czekaniu i pracy papierkowej, ale dzienna stawka za te usługi, to średnio 1500 zł.
Bronisław Malanowski, szef biura detektywistycznego Malanowski i Partnerzy z Warszawy, niczego się nie boi: śledzi niewiernych małżonków, łapie przestępców, ratuje porwanych z rąk oprychów. Techniki prowadzenia obserwacji ma w małym palcu, a do tego dysponuje najnowocześniejszym sprzętem. Na dodatek jego wyczyny oglądać może codziennie cała Polska w telewizji, bo detektyw Malanowski to kolejne serialowe wcielenie Bronisława Cieślaka, słynnego porucznika Borewicza z popularnego 07 zgłoś się.
– To, co pokazuje ten serial, nie ma niestety nic wspólnego z rzeczywistością. Gdybym stosował takie metody jak on, podpadałbym pod kodeks karny – mówi Michał Halczyn, właściciel biura usług detektywistycznych Magnum.
Mimo to, a może właśnie z tego powodu, serial ogląda średnio 1,5 mln widzów. Polsat wyprodukował go na fali popularności innych seriali z kategorii docu-crime, takich jak emitowani w TVN Detektywi. Stworzyły one wizerunek detektywów jako zawsze skutecznych, potrafiących rozwiązać każdy problem specjalistów. A to, co pokazuje telewizja, często zmienia się w modę, a moda w dobry biznes. Było tak, gdy w MTV ruszył program Pimp My Ride (Odpicuj mi brykę), a specjaliści od tuningu samochodów nie mogli się potem opędzić od zleceń.
– Niestety, nie widzę takiego przełożenia w naszym przypadku. Swoje piętno odciska raczej kryzys, bo wszystkie usługi siadły, więc mniejsze jest też zainteresowanie naszymi – mówi Michał Halczyn.

Detektyw z patentem

Ten sektor jest koncesjonowany. By uzyskać licencję prywatnego detektywa, trzeba zdać trudny egzamin, głównie ze znajomości prawa, przed kilkunastoosobową komisją składającą się z przedstawicieli policji, prokuratury i MSWiA. Do tego pomyślnie przejść przez sito badań psychofizycznych. To wszystko może potrwać nawet kilka miesięcy, bo by ogłosić egzamin, musi się zebrać kilkanaście osób. Zarówno za egzamin, jak i za licencję trzeba natomiast zapłacić – jedno i drugie kosztuje tyle, ile wynosi średnie wynagrodzenie określane przez GUS. Obowiązek posiadania licencji obowiązuje od siedmiu lat. A obecnie w całym kraju działa 350–400 prywatnych, koncesjonowanych detektywów. Najczęściej byłych policjantów, wojskowych, funkcjonariuszy Służby Celnej.
– Praca w policji czy innych służbach w jakimś sensie pomaga, bo ma się pewne doświadczenie – mówi Michał Halczyn, który sam pracował wcześniej w Służbie Celnej.
Według niego idealny detektyw, poza inteligencją i wiedzą, powinien być spostrzegawczy, komunikatywny, sprawny fizycznie, umieć dobrze jeździć samochodem, a także być opanowany i spokojny, a przede wszystkim – dyskretny. Klienci wymagają tego najbardziej.
– Opanowanie jest konieczne, zwłaszcza jeśli kolejny dzień z rzędu spędza się 12 godzin w samochodzie na obserwacji, nie mogąc wyjść z niego nawet na chwilę – dodaje.
Według niego osoba dwudziestokilkuletnia, nawet jeśli skończyła odpowiedni kurs, będzie miała problemy z przetrwaniem na rynku z kilku powodów. Po pierwsze, nie ma doświadczenia, po drugie – nie ma żadnych informatorów (których często mają byli policjanci), po trzecie wreszcie – za młodo wygląda.
– Stereotyp skutecznego prywatnego detektywa to siwy pan po 40. roku życia, były mundurowy z doświadczeniem, najczęściej były policjant. Tego oczekują klienci. Młodym osobom raczej nie ufają – tłumaczy Michał Halczyn.
Prywatni detektywi mogą śledzić, a także robić zdjęcia i nagrywać materiały wideo. Nie mogą jednak zakładać podsłuchów, ale jedynie je lokalizować.
Sprawy, jakimi zajmują się detektywi, w dużej mierze zależą od regionu Polski. Mieszkańcy województwa zachodniopomorskiego na przykład, według różnych badań socjologicznych, najczęściej zdradzają swoim partnerów. To się przekłada na rodzaj i liczbę zleceń.
– Blisko 90 proc. w tym regionie to sprawy damsko-męskie, czyli podejrzenie niewierności. Pozostałe 10 proc. to zlecenia dotyczące biznesu, poszukiwania osób zaginionych itp. Natomiast w Gdańsku i w Warszawie sprawy damsko-męskie stanowią mniej więcej połowę zleceń, więcej jest natomiast spraw gospodarczych – tłumaczy Michał Halczyn.
Telewizyjny obraz pracy detektywa różni się też od rzeczywistego tempem. W serialu detektyw jest w ciągłej akcji, a sytuacja, w jakiej się znajduje, zmienia się jak w kalejdoskopie. W rzeczywistości jest po prostu nudniej.
– Często prowadzi się na przykład obserwację z samochodu i przez 12 godzin nic się nie dzieje. Dużo jest też tzw. roboty papierkowej – wyjaśnia Michał Halczyn.



Wsparcie się przydaje

Nawet jeśli samemu ma się licencję na wykonywanie tego zawodu, w pojedynkę niewiele się zdziała. Trzeba mieć partnerów, którzy też muszą mieć licencję.
– Żeby prowadzić skuteczną obserwację, optymalne rozwiązanie to trzy samochody po dwie osoby w każdym, a minimalne – dwa samochody i w sumie czterech detektywów – dodaje Michał Halczyn.
Osobę, na którą jest zlecenie, czyli jest przedmiotem śledztwa, w języku detektywów określa się mianem: figurant. W filmach figuranci to często sprytne cwaniaki, którzy szybko orientują się, że mają tzw. ogon. Wtedy kluczą, próbują uciekać, skręcają w ciasne uliczki, zmieniają taksówki. W rzeczywistości bywa podobnie, choć może nie aż tak spektakularnie jak w filmach. Michał Halczyn przyznaje, że kilka razy zdarzały się sytuacje, że figurant okazywał się byłym policjantem lub pracownikiem kontrwywiadu, więc w mig orientował się, że coś jest nie w porządku. Ale przeważnie, jeśli do takich sytuacji dochodzi, wynikają tylko i wyłącznie z wcześniejszej nieostrożności tego, kto dawał zlecenie.
– Czasami jest tak, że figurant robi się elektryczny, czyli sprawdza, czy ktoś go nie śledzi, rozgląda się, jest ostrożny. Od razu widzimy, że coś jest nie w porządku. Miałem niedawno taki przypadek i po prostu okazało się, że żona, która dała nam zlecenie, wcześniej sama jeździła za małżonkiem, na dodatek własnym samochodem. Wówczas zadanie jest trudniejsze, trzeba stosować bardziej skomplikowane metody, a to oznacza, że usługa jest droższa – przyznaje Michał Halczyn.

Płaca wynagradza cierpliwość

Wprawdzie, jak mówi, koniunktura na rynku nieco siadła, ale stawki detektywów mogą zachęcać. Średnio za dzień pracy detektywa zapłacić trzeba około 1500 zł, ale, jak przyznaje Michał Halczyn, sztywnego cennika nie ma, a sam stosuje często opłatę ryczałtową. Wszystko zależy bowiem od rodzaju zlecenia i zakresu czynności śledczych, które trzeba podjąć, by zdobyć odpowiednie dowody – na przykład także od tego, czy figurant nie zrobi się elektryczny.
ZASADY PROWADZENIA DZIAŁALNOŚCI
● Zasady prowadzenia działalności określa ustawa o usługach detektywistycznych
● Działalność prowadzić może osoba posiadająca licencję na usługi detektywistyczne
● Osoba lub przedsiębiorstwo musi mieć wpis do Ewidencji Działalności Regulowanej prowadzonej przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji
● Detektyw musi zawrzeć z klientem umowę pisemną, a po zakończeniu działań ma obowiązek przekazać klientom raport z wykonywanych czynności
● Detektyw jest zobowiązany wystawić na ustalone wynagrodzenie i zaliczkę faktury VAT
● Detektyw musi posiadać aktualną polisę ubezpieczeniową od odpowiedzialności cywilnej w zakresie wykonywanej przez niego działalności