Po tak zwanym Białym szczycie nie ma m.in. jednoznacznego stanowiska rządu w sprawie zapowiadanego wzrostu nakładów na ochronę zdrowia jeszcze w tym roku. Dlatego rosną długi szpitali, a pracownicy grożą protestami.
Warto przypomnieć, że wiele zawartych porozumień płacowych, szczególnie z lekarzami i pielęgniarkami, podpisanych zostało najwyżej na sześć miesięcy. Rząd miał bowiem w drugiej połowie roku przeznaczyć dodatkowe środki na zwiększenie kontraktów z Narodowym Funduszem Zdrowia. Pieniądze na ten cel miały pochodzić z nadwyżki bilansowej Funduszu oraz z innych źródeł budżetowych.
Obecnie jednak żadna z zainteresowanych stron, tj. NFZ, dyrektorzy zakładów opieki zdrowotnej i pracownicy nie posiadają wiedzy na ten temat.
Nie wiadomo także, na jakich zasadach będą podpisywane nowe kontrakty. Być może na podstawie zapowiadanych, ale nie do końca dopracowanych tzw. jednorodnych grup pacjentów. Pomysł ten jest jednak trochę chybiony ze względu na brak wyceny koszyka świadczeń, ale nie można go całkowicie wykluczyć. Umowy NFZ ze szpitalami mogą też być podpisywane na dotychczasowych zasadach, ale np. po podwyższeniu wartości punktu obliczeniowego za daną procedurę medyczną. Nie można też wykluczyć, że w tym zakresie nic się nie zmieni.
Szczególnie pracownicy i reprezentujące ich związki zawodowe liczyli na konkretne zapowiedzi rządu dotyczące wzrostu nakładów na ochronę zdrowia. Jest to bowiem dla nich sprawa najważniejsza. Wydaje się więc, że jeżeli nie będzie dodatkowych środków na opiekę medyczną, nietrudno przewidzieć możliwy scenariusz, powtarzający się już wielokrotnie w podobnych okolicznościach. Wiele wskazuje więc na to, że w służbie zdrowia dojdzie ponowne do protestów, strajków, a w najdrastyczniejszych przypadkach do przenoszenia pacjentów do innych placówek, co zazwyczaj jest odwoływane w ostatniej chwili. Jest to bardzo prawdopodobny scenariusz rozwoju wypadków podczas tegorocznego lata. Po wydarzeniach w szpitalu w Radomiu nastąpiła bowiem zdecydowana radykalizacja nastrojów przede wszystkim wśród grupy zawodowej lekarzy.
Po ostatnich podwyżkach wymuszonych nowymi przepisami o czasie pracy lekarzy, koszty placowe wielu publicznych szpitali przekroczyły nawet 90 proc. ich przychodów (powinny stanowić około 60 proc. - red.). Dlatego długi tych placówek szybko rosną. Takiego obciążenia nie wytrzymałaby żadna firma, ale SP ZOZ nie są, niestety typowymi przedsiębiorstwami. Skoro zatem nie mogą być podmiotami rynkowymi, to trzeba szybko odpowiedzieć na pytanie, ile z nich jest niezbędnych dla zaspokojenia faktycznych potrzeb zdrowotnych lokalnych społeczności, a ile powinno być zlikwidowanych. Tylko takie rozwiązanie tej kwestii pozwoliłoby zwolnić niezbędne środki finansowe i przekazać je pozostałym ZOZ, tym naprawdę potrzebnym oraz przynajmniej częściowo zmniejszyć deficyt personelu medycznego. Jedną z pożądanych konsekwencji takich działań mogłoby być także osłabienie presji płacowej lekarzy i pielęgniarek. Zapotrzebowanie na ich usługi byłoby bowiem trochę bardziej zracjonalizowane.
Trudno nie ustrzec się jednak konkluzji, że niezbędne i konkretne decyzje dotyczące tych problemów mogą być podejmowane pod presją czasu i kolejnych akcji protestacyjnych pracowników ochrony zdrowia.