Uzależnienie wysokości składek na ZUS od wysokości przychodu – to najnowszy pomysł rządu na preferencje dla przedsiębiorców. W życie wprowadzi go uchwalona 20 lipca ustawa o zmianie niektórych ustaw w celu obniżenia składek na ubezpieczenia społeczne osób fizycznych wykonujących działalność gospodarczą na mniejszą skalę. Obecnie oczekuje ona już tylko na podpis prezydenta. Zmiany z niej wynikające opisywaliśmy szeroko w ostatnim wydaniu Tygodnika Gazeta Prawna. Dziś kontynuujemy temat. Piórem naszych ekspertów pokazujemy, że choć nowe przepisy miały pomóc drobnej przedsiębiorczości – to w rzeczywistości skorzystają na niej przede wszystkim samozatrudnieni. Wszystkiemu winny jest niski próg dozwolonego przychodu, który sprawia, że z nowej regulacji będą mogli skorzystać tylko ci przedsiębiorcy, których działalność w zasadzie nie wymaga ponoszenia kosztów.

OPINIE EKSPERTÓW

Paweł Ziółkowski, doradca podatkowy

Wiele wskazuje na to, że najnowsza nowelizacja ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych to regulacja głównie dla samozatrudnionych. Pod pojęciem tym kryją się osoby, które choć wykonują pracę jak pracownicy, to świadczą swoje usługi w ramach działalności gospodarczej. A więc można zaryzykować stwierdzenie, że obchodzą przepisy prawa pracy. Z jednej strony ustawodawca stara się za wszelką cenę ograniczyć samozatrudnienie, a z drugiej wprowadza preferencję przede wszystkim dla osób korzystających z tej formy.
Skąd taka teza? Otóż z nowej preferencji mają korzystać osoby o rocznym przychodzie z działalności gospodarczej nieprzekraczającym 63 tys. zł, a więc średnio miesięcznie 5250 zł. Przychód to zaś mówiąc obrazowo kwota wpływów, bez uwzględniania kosztów ich uzyskania. Mimo że ustawodawca w tym przypadku nie bierze pod uwagę kosztów, to w rachunku ekonomicznym muszą być one uwzględniane.
Spójrzmy na to zagadnienie od strony praktycznej. Nie uwzględniając składek ZUS, osiągnięcie np. 1000 zł miesięcznie kosztów uzyskania przychodu nie stanowi problemu. Wystarczy np. zatankować dwa razy samochód używany do prowadzenia firmy, zapłacić rachunek za telefon i za usługi biura rachunkowego. Oznacza to, że przedsiębiorcy zostaje na zagospodarowanie ok. 4000 zł. I tu pojawia się problem. Niemal z automatu wyeliminowani zostają np. ci przedsiębiorcy, którzy do swojej działalności potrzebują większej powierzchni. Koszt wynajęcia np. biura czy magazynu bardzo często przekracza tę kwotę. W efekcie możemy roboczo przyjąć, że omawiana preferencja skierowana jest do osób, które nie ponoszą takich kosztów, ewentualnie ponoszą je w bardzo małej wysokości. Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że nowe zasady opłacania składek ZUS są przeznaczone w szczególności dla osób, które świadczą usługi niematerialne, a firmę rejestrują w miejscu zamieszkania.
Można pokusić się o rozważania, czy dysponując kwotą 4000 zł, przedsiębiorcy mogą zatrudnić pracownika. W 2018 r. minimalne wynagrodzenie wynosi 2100 zł. Dodając finansowane przez pracodawcę składki ZUS, koszt zatrudnienia pracownika za minimalnym wynagrodzeniem wynosi obecnie ponad 2500 zł, a podwładny otrzymuje z tego niewiele ponad 1500 zł (w 2019 r. będą to wyższe kwoty). Decydując się na zatrudnienie, należy jednak uwzględnić także inne aspekty. W praktyce nie opłaca się zatrudniać pracownika, jeżeli ten nie wypracuje co najmniej trzykrotności swojej pensji. Jak to zostało wyżej przedstawione, żeby wypłacić pracownikowi ok. 1500 zł (minimalne netto), należy na starcie doliczyć ok. 1000 zł na opłacenie PIT i ZUS (a zatem 2500 zł). Na tym jednak nie koniec – przepisy prawa pracy przewidują różnego typu dodatkowe obowiązki, których wypełnianie wiąże się dla pracodawcy z kosztami, w tym przede wszystkim wspomnieć należy o wynagrodzeniu chorobowym, urlopach, świadczeniach bhp. Przyjmuje się, że aby było to opłacalne, pracownik w takim przypadku powinien wypracować zysk powyżej 4000 zł. Dlatego też przy tak ustalonym limicie przychodu zatrudnienie pracownika jest możliwe tylko teoretycznie. Mamy zatem kolejną cechę osoby, która może skorzystać z preferencji – musi ona osobiście świadczyć usługi, bez korzystania z pracy innych osób.
Adresatem nowych przepisów jest zatem osoba fizyczna wykonująca działalność gospodarczą, która w ramach tej działalności zarabia średnio nie więcej niż 5250 zł, niewynajmująca nieruchomości, niezatrudniająca pracowników. Według ustawodawcy warunki te ma spełniać 173,1 tys. przedsiębiorców i taka liczba jest podana w uzasadnieniu ustawy. Można mieć uzasadnione wątpliwości co do rzetelności tego szacunku. Z oczywistych względów warunki te nie mogą być spełnione w przypadku początkujących przedsiębiorców. Nowe zasady ich po prostu nie dotyczą.
Można zatem przyjąć, że nowa regulacja dotyczy przede wszystkim samozatrudnionych, czyli w rzeczywistości pracowników na działalności gospodarczej. Najczęściej mają oni firmy zarejestrowane w swoich mieszkaniach i nie zatrudniają pracowników. Jeżeli zatem będą mieścić się w limicie, będą mogli korzystać z preferencji.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden skutek nowych przepisów. Zacznijmy jednak od tego, że w razie zbiegu tytułów ubezpieczeniowych nie płaci się składek z działalności gospodarczej i nowa regulacja po prostu nie ma zastosowania. Wyjątkiem jest jednak przypadek, w którym drugie źródło przychodów nie jest tytułem ubezpieczeniowym (np. umowy o dzieło, powołanie do zarządu czy dywidendy). Dotychczas, jeżeli ktoś zarabiał, ale nie opłacał składek ZUS (np. prezes pełniący obowiązki na podstawie powołania), szukał możliwości opłacania składek. Miało to na celu zapewnienie mu przede wszystkim dostępu do usług medycznych finansowanych w ramach NFZ. Po wejściu w życie regulacji pewnie wiele takich osób będzie rozważać działalność gospodarczą, w ramach której będą mieli ubezpieczenie zdrowotne, opłacając jednocześnie niskie składki na ubezpieczenie społeczne. Już nie przez dwa lata, jak dotychczas, ale pięć lat, a nawet 5,5 roku, jeżeli uwzględnimy ulgę na start (brak składek na ubezpieczenie społeczne).
Raczej nie należy więc się spodziewać, że nowa regulacja powtórzy sukces preferencyjnych składek dla nowych przedsiębiorców (art. 18a ustawy z 13 października 1998 r. o systemie ubezpieczeń społecznych, t.j. Dz.U. z 2017 r. poz. 1778 ze zm.; mały ZUS). Niemal każdego przedsiębiorcę z zakresu jej zastosowania wykluczą albo za duże przychody, albo zbieg tytułów ubezpieczeniowych, albo płacony właśnie mały ZUS. Ustawodawca może chwalić się tym, że obniżył składki dla firm, ale obwarował to takimi warunkami, że w praktyce obniżka wpływów do ZUS będzie nieistotna, gdyż przedsiębiorcy będą korzystać z nowej regulacji sporadycznie.
Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich

Bez wątpienia samozatrudnieni są w tej grupie osób prowadzących działalność gospodarczą, którym najłatwiej będzie skorzystać z preferencyjnych zasad płacenia składek na ubezpieczenia społeczne, które zaczną funkcjonować od początku 2019 r. Ktoś, kto świadczy usługi na rzecz jednego podmiotu – wykonując pracę o podobnym charakterze co pracownik etatowy – uzyskuje bowiem dochód w kwocie, która jest prawie równa przychodowi. Inaczej jest w przypadku przedsiębiorców w najbardziej tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Oni ponoszą znaczące koszty z tytułu m.in. wypłaty wynagrodzeń, amortyzacji środków trwałych, wynajmu użytkowanego lokalu, zakupu towaru i materiałów oraz zużycia energii. Powoduje to, że taka działalność gospodarcza generuje stosunkowo wysoki obrót (przychód) przy niekoniecznie imponującym dochodzie. Niestety to właśnie kwota przychodu zamiast dochodu jest brana pod uwagę przy ustalaniu prawa do płacenia obniżonych składek, co w praktyce wyklucza przedsiębiorców prowadzących działalność produkcyjną, handlową czy świadczących usługi materialne z tego systemu wsparcia, a pozostawiając w gronie realnie uprawnionych przede wszystkim samozatrudnionych, wykonujących wolne zawody, a także osoby świadczące usługi niematerialne. Na przykład przedsiębiorca, dla którego rentowność obrotu wynosi 10 proc., musiałby zarabiać poniżej 525 zł miesięcznie, by mógł zacząć płacić choćby minimalnie niższą składkę. Ubocznym skutkiem wprowadzenia nowych rozwiązań będzie zatem zwiększenie atrakcyjności samozatrudnienia względem umowy o pracę.
Federacja Przedsiębiorców Polskich wraz z NSZZ „Solidarność” zabiegały o to, by wszyscy przedsiębiorcy mieli równe koszty pracy (czyli by wyeliminować furtki w kosztach zatrudnienia) – aby konkurencja dotyczyła innowacyjności czy technologii. Tymczasem projektowane przepisy rodzą obawy, że ponownie pojawi się pokusa zaniżania kosztów pracy – czyli konkurowania poziomem wynagrodzeń pracowników. To niedobra droga, która zawsze prowadzi do zaniżania płac i patologii na rynku pracy.