Po lekkim spadku zadłużenia pod koniec 2017 r. placówki medyczne znów mogą „pochwalić się” rekordowo dużymi zobowiązaniami.
Ich wysokość sięga 11,84 mld zł. Z tego niemal 1,4 mld to zobowiązania wymagalne, czyli takie, których termin płatności już minął. Poprawy nie widać pomimo wyższego finansowania szpitali ze strony państwa.
Pod koniec zeszłego roku minister finansów zgodził się na opłacenie wszystkich nadwykonań z ostatniej dekady (czyli przyjęcia pacjentów ponad limit wyznaczony w kontrakcie z NFZ). O część środków szpitale walczyły z państwem w sądzie. W sumie z budżetu państwa przekazano na ten cel 1 mld zł i dodatkowe 500 mln z rezerwy NFZ. To pozwoliło szpitalom złapać oddech.
Potwierdzają to dane ministerialne. Wynika z nich, że między trzecim a czwartym kwartałem 2017 r. o 100 mln zł zmniejszyły się ogólne zobowiązania (nadal były wyższe niż na początku roku). Widać było również pozytywną zmianę, jeśli chodzi o zobowiązania wymagalne, czyli np. spłatę długów u dostawców. Ta była rekordowo niska. Nawet o 300–500 mln zł niższa niż w poprzednich latach.
– Poprawiła się chwilowo płynność szpitali. To dobry znak. Jednak rentowność nadal jest niska – tłumaczy Małgorzata Gałązka-Sobotka, ekspertka ds. ochrony zdrowia z Uczelni Łazarskiego. Dodaje, że nie można jednak mówić o odzyskaniu stabilizacji finansowej.
– Część szpitali na pewno poprawiła sobie sytuację, a końcówka zeszłego roku była momentem oddłużania – przyznaje Zbyszko Przybylski z Polskiej Federacji Szpitali. W tym samym czasie zmienił się system finansowania większości placówek. Chodzi o te, które znalazły się w sieci szpitali. Otrzymały ryczałt na całość działalności, którego wysokość brała pod uwagę wykonanie działalności w 2015 r. (łącznie z nadwykonaniami).
W efekcie część placówek otrzymała większe środki niż w poprzednich latach. Jednak zdaniem zarządzających szpitalami koszty działalności poszybowały w górę szybciej niż przychody. Dlatego o realnej poprawie nie można mówić. Tym bardziej, że sieć też nie zawsze poprawiła sytuację.
– Kiedyś przyjęcia na OIOM były nielimitowane, teraz muszę się zmieścić w ogólnym ryczałcie, którego lwią część pochłania właśnie oddział intensywnej terapii, zmniejszając w ten sposób środki przeznaczone na inne oddziały. O płynności nie ma co marzyć – mówi Barbara Szubert, dyrektor powiatowego szpitala w Lublińcu.
Największą bolączką dla szpitali są wynagrodzenia.
– Rosną koszty osobowe. Najgorsze jest to, że o wysokości pensji nie decydują dyrektorzy szpitali, lecz ustala się je w Ministerstwie Zdrowia – mówi Szubert. To cios, który może powalić wiele placówek, szczególnie tych mniejszych.
Przykładem są podwyżki dla pielęgniarek. Finansuje je NFZ, jednak wraz z wyższą pensją rośnie wysokość dodatków, za które płaci już szpital. Równolegle rosną oczekiwania kolejnych, mniej zarabiających grup.
Innym przykładem jest obietnica podwyżki do 6,7 tys. zł złożona przez resort zdrowia lekarzom na etacie spełniającym konkretne warunki. Za różnicę w pensji płaci NFZ. Jak mówi Szubert, lekarze, którzy nie spełniają warunków ministerialnych (np. pracując na kontrakcie) i zarabiają mniej, przychodzą z żądaniami podwyższenia pensji.
– Chodzi nawet o różnice rzędu 50–60 proc. – wylicza dyrektor szpitala. Dodaje, że w jej placówce udawało się doprowadzić do tego, że pensje stanowiły 75 proc. przychodów. Teraz będą stanowiły nawet 85 proc. – Nie mam skąd brać na to pieniędzy – dodaje. Ubiegły rok zakończyła na minusie.
Podobnie mówi Zbyszko Przybylski, który jest również prezesem szpitala we Wrześni.
– Miałem zachowane proporcje w pensjach w zależności od wykonywanej pracy i stanowiska. Teraz, wraz z wynegocjowanymi przez poszczególne grupy zawodowe podwyżkami bezpośrednio u ministra zdrowia, te proporcje zostaną zaburzone – mówi.
Przedstawiciele szpitali powiatowych wysyłali petycje do premiera i ministra zdrowia, wskazując, że sytuacja finansowa jest zła. Przekonywali, że efektem ubocznym różnych kroków ministerstwa jest dalsze jej pogorszenie. Resort zdrowia zdaje sobie sprawę z problemu i szuka rozwiązań organizacyjnych – zmniejszenia kosztów kadrowych czy też organizacji pracy.
Koszty działalności poszybowały w górę szybciej niż przychody
Dziennik Gazeta Prawna