Bilans zysków i strat kadrowej reformy inspekcji ochrony środowiska jest słodko-gorzki. Bo choć udało się wywalczyć korzystne dla pracowników zmiany, to wiele pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi.
Dziennik Gazeta Prawna
Wyższe pensje, ale i nowe obowiązki, a do tego wzrost zatrudnienia – tak w skrócie można przedstawić założenia reformy inspekcji ochrony środowiska, którą po fali pożarów składowisk odpadów zapowiedzieli rządzący.
Procedowany w trybie pilnym projekt nowelizacji ustawy o inspekcji ochrony środowiska już wkrótce trafi do drugiego czytania w Sejmie.
Mimo burzliwych prac w komisji ochrony środowiska główne założenia reformy wiele się nie zmieniły. Inspekcja Ochrony Środowiska ma mieć bardziej aktywną rolę w ściganiu przestępstw środowiskowych określonych w Kodeksie karnym, w ustawie o odpadach, a także wykroczeń określonych w Kodeksie wykroczeń.
Będzie też mogła wnosić akty oskarżenia, nakładać wyższe kary. Mimo że w projekcie zapisano, iż czas pracy inspektorów nie może przekraczać osiem godzin na dobę, to będą oni mogli pracować w systemie zmianowym. Wszystko po to, by mogli wpadać do firm na niezapowiedziane kontrole o każdej porze dnia i nocy, a także sprawdzać, jakie odpady są przewożone pod plandekami pojazdów wjeżdżających do Polski z granicy.
Co więcej, pracownicy IOŚ mają – wbrew pierwotnym, skrytykowanym przez samych zainteresowanych planom – pozostać w służbie cywilnej. Ponadto będą oni w trakcie wykonywania kontroli podlegać ochronie przewidzianej dla funkcjonariuszy publicznych.

Wyższe zarobki

W trakcie konsultacji inspektorzy zgłaszali wiele wątpliwości wobec brzmienia poszczególnych zapisów. Przekonywali, że projekt jest niedopracowany i zostawia wiele znaków zapytania dotyczących bardziej szczegółowych kwestii kadrowych.
Jedną z bardziej kontrowersyjnych kwestii był brak szczegółowych informacji dotyczących zapowiadanego wzrostu wynagrodzeń. Bo chociaż w projekcie pada kwota dofinansowania inspektoratów w wysokości ponad 113 mln zł rocznie, to już nie wiadomo było, jak pieniądze te zostaną rozdysponowane.
Po konsultacjach Ministerstwo Środowiska zdecydowało się uchylić rąbka tajemnicy. W ostatnim projekcie ustawy podaje, że przeciętne wynagrodzenie pracowników ma być podniesione i porównywalne do wynagrodzeń obowiązujących w strukturze Krajowej Administracji Skarbowej, tj. do kwoty ok. 5,5 tys. zł brutto na etat.
To zdecydowana poprawa. Jak bowiem zwracają uwagę przedstawiciele KZ NSZZ „Solidarność” przy WIOŚ we Wrocławiu, kwota bazowa pracowników korpusu służby cywilnej, stanowiąca podstawę do określania wynagrodzeń pracowników inspekcji, obecnie wynosi ok. 1873 zł brutto i jest niezmienna od dziewięciu lat.
– Natomiast minimalna płaca w Polsce w 2018 r. wynosi 2100 zł brutto – zauważa Adrianna Krzyżosiak-Milian, przewodnicząca KS NSZZ.
Ma się też poprawić sytuacja nowo zatrudnionych. Zgodnie z planami resortu szeregi inspekcji miałoby zasilić 600 kolejnych osób.
Resort przyjmuje, że w ich przypadku przeciętne miesięczne wynagrodzenie będzie kształtować się na poziomie co najmniej prognozowanego przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w 2018 r., tj. kwoty 4443 zł brutto. Łącznie wydatki osobowe w związku z wejściem w życie projektowanej regulacji wynoszą 110 mln zł rocznie.

Oficjalne szkolenia

Co ciekawe, Ministerstwo Środowiska przedstawiło też projekty aktów wykonawczych do ustawy. Na szczególną uwagę zasługuje całkowicie nowe rozporządzenie w sprawie zakresu i sposobu przeprowadzania kursu przygotowawczego do wykonywania pracy na stanowisku inspektora Inspekcji Ochrony Środowiska oraz warunków zaliczenia egzaminu końcowego.
Skąd potrzeba takich regulacji? Jak przyznaje samo ministerstwo, obecnie każdy nowy pracownik nabywa wiedzę i doświadczenie samodzielnie – wyłącznie w trakcie zatrudnienia, ucząc się od kolegów z dłuższym stażem. To z kolei, jak wskazuje resort, nie tylko obniża wydajność pracy szkolących, ale także wydłuża okres przygotowania do efektywnego pełnienia funkcji inspektora.
Ma to zmienić obowiązkowe połroczne szkolenie zwieńczone egzaminem przeprowadzanym przez komisję powoływaną przez GIOŚ. W praktyce przekładałoby się to na 164 godzin zajęć teoretycznych i praktycznych. Z naciskiem na te pierwsze (124 godziny do 40 godziny praktyki zawodowej). Na szkolenia pracowników, w tym koszty specjalistycznego kursu prowadzonego przez GIOŚ, resort zamierza przeznaczać 800 tys. zł rocznie.
Jak udało się nam nieoficjalnie ustalić, szefowie inspektoratów chwalą pomysł obowiązkowych szkoleń. Podkreślają też, że mimo braku ustawowych kryteriów i wymagań wielu z nich organizowało odpowiednie zajęcia i egzaminy na własną rękę. Podlegały one jednak wyłącznie wewnętrznej ocenie, a sprawdzane umiejętności były zależne stricte od potrzeb jednostki i stanowiska.
Nasi rozmówcy podkreślają, że dziś czas potrzebny, by pracownika można było samodzielnie wysłać w teren, to średnio dwa lata. I zazwyczaj, przy dużej rotacji wynikającej z niskich zarobków, po tym czasie wyedukowany już inspektor odchodzi np. do regionalnych instalacji przetwarzania odpadów komunalnych, gdzie ze swoją wiedzą i znajomością procedur w inspektoratach może liczyć na dużo lepszą ofertę finansową.

Znaki zapytania pozostają

Wielu inspektorów wciąż ma jednak wiele wątpliwości dotyczących planowanej reorganizacji Państwowego Monitoringu Środowiska, który miałby podlegać wyłącznie pod GIOŚ. To z kolei wiązałoby się z przeniesieniem części majątku, a także oddelegowaniem pracowników do m.in. nowo powstałego centralnego laboratorium, co nie zostało dokładnie przedstawione w projekcie.
– Czy w ramach struktury WIOŚ będą odrębne piony organizacyjne na bazie wydzielonego majątku z obecnych struktur? A jeżeli tak, to gdzie będą się one mieściły, w GIOŚ w Warszawie czy w województwach? – pyta jeden z inspektorów.
Zastanawia się też, co będzie z przekazaniem majątku w sytuacji, gdy te same nieruchomości służą zarówno badaniom (a więc powinny zostać przekazane GIOŚ), jak i jednostkom regionalnym do innych statutowych celów.