Wskaźnik waloryzacji rent i emerytur w 2019 r. wyniesie nie mniej niż 3,26 proc. Płace w sferze budżetowej wzrosną jedynie o wartość inflacji. Takie propozycje przyjął wczoraj rząd i przedstawi je związkom zawodowym oraz organizacjom pracodawców reprezentowanym w Radzie Dialogu Społecznego.
Zgodnie z decyzją rządu najniższe emerytury wzrosłyby o 33,57 zł, a świadczenie przeciętne o 73,77 zł.
– Koszt waloryzacji przewidywany na 2019 r., na którą składa się inflacja i 20-proc. udział we wzroście wynagrodzeń, to 6,86 mld zł, czyli znacznie więcej niż tegoroczna waloryzacja – podkreśliła Elżbieta Rafalska, minister rodziny, pracy i polityki społecznej.
Dodała, że to początek procedury podwyższania świadczeń – propozycja Rady Ministrów trafi teraz do Rady Dialogu Społecznego i będzie konsultowana z partnerami społecznymi.
– Jednocześnie resort pracy we współpracy z ZUS i kancelarią premiera przygotowuje zmianę mechanizmu waloryzacji – wskazała minister Rafalska.
Mniej powodów do zadowolenia mają pracownicy sfery budżetowej. Rząd zaproponował jedynie, aby w 2019 r. – tak jak w roku poprzednim – przeznaczenie dodatkowych środków na wzrost funduszy wynagrodzeń na poziomie prognozowanej inflacji (2,3 proc.). To kwota znacznie mniejsza od tej proponowanej przez stronę społeczną. NSZZ „Solidarność” i OPZZ postulowały wzrost wynagrodzeń odpowiednio o 12 proc. i 12,1 proc. Jeszcze wyższych podwyżek domaga się Forum Związków Zawodowych (o 15 proc.).
– W praktyce propozycja rządu oznacza dalsze zamrożenie płac w sferze budżetowej, które trwa już od 2011 r. Prowadzi to do erozji zatrudnienia w instytucjach publicznych, bo wykwalifikowane osoby wybierają pracę w biznesie – tłumaczy Norbert Kusiak, dyrektor wydziału polityki gospodarczej i funduszy strukturalnych OPZZ.
Podkreśla, że administracja nie będzie działać efektywnie, jeśli odejdą z niej osoby o wysokich kompetencjach.
– Brak realnych podwyżek jest też sprzeczny ze Strategią Odpowiedzialnego Rozwoju, która zakłada przecież poprawę warunków wynagradzania – dodaje.
Co ważne, na wczorajszym posiedzeniu rząd nie wskazał w swojej propozycji wysokości przyszłorocznego minimalnego wynagrodzenia (ma na to czas do 15 czerwca). Resort pracy proponował, aby wyniosła ona 2250 zł (wzrost o 150 zł), a najniższa stawka godzinowa (dla zleceniobiorców i samozatrudnionych) – 14,70 zł. Ale tego wniosku nie zaaprobowało Ministerstwo Finansów.
– Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej niejako z natury postuluje istotny wzrost wynagrodzenia. Limitem w tej sprawie jest jednak budżet. Decydujący głos należy więc do resortu finansów – tłumaczyła Elżbieta Rafalska.
Podkreśliła, że rządowa propozycja podwyżki zostanie przyjęta w trybie obiegowym.
– Proszę pamiętać, że w ostatnich latach płaca minimalna rosła szybko. W przyszłym roku musi wzrosnąć o co najmniej 116,70 zł. Taką podwyżkę gwarantuje ustawa – dodała.
Brak zgody na podwyżkę w wysokości 150 zł to dobra informacja dla firm. Cztery reprezentatywne organizacje pracodawców (Konfederacja Lewiatan, Pracodawcy RP, BCC i Związek Rzemiosła Polskiego) już wcześniej postulowały, aby przyszłoroczne minimum płacowe wzrosło jedynie o gwarantowane ustawą 117 zł. Ich zdaniem to i tak znacząca podwyżka, a wyższa kwota mogłaby mieć negatywny wpływ np. na mniejsze przedsiębiorstwa oraz te funkcjonujące w uboższych regionach.
– Podwyżka płac, w tym płacy minimalnej, musi być powiązana ze wzrostem wydajności pracy. W przeciwnym razie polska gospodarka będzie mniej konkurencyjna – podkreśla Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan.
Mniej zadowolone będą związki zawodowe. Ich zdaniem nawet podwyżka w wysokości zaproponowanej przez resort pracy nie gwarantowałaby utrzymania obecnej relacji płacy minimalnej do tej przeciętnej. Jeśli rząd zaproponuje jeszcze niższą kwotę, będzie musiał liczyć się z ostrym sprzeciwem ze strony związkowców. A to oznacza, że szanse na porozumienie z partnerami społecznymi w sprawie przyszłorocznej podwyżki staną się już tylko iluzoryczne.