Z wypowiedzi minister zdrowia Ewy Kopacz i premiera Donalda Tuska wynika, że system opieki zdrowotnej można zbudować z dowolnych i niezależnych od siebie elementów. Tymczasem akurat jest odwrotnie.
System opieki zdrowotnej jest spójną całością i przyjęcie jednego założenia powoduje konieczność przyjęcia także innych rozwiązań i na odwrót - jeśli rezygnuje się z jednego elementu, wprowadzanie innego nie ma sensu. Na przykład, dodatkowe, dobrowolne ubezpieczenia zdrowotne. Minister zdrowia obiecuje, że przyniesie to od 7 do 20 mld zł przychodów rocznie. Broni się jednak bardzo przed zarzutami, że chce wprowadzić współpłacenie pacjentów za niektóre świadczenia zdrowotne. A przecież jedno bez drugiego istnieć nie może. Istnieje zatem nierozerwalna całość: dopłaty za leczenie z kieszeni pacjentów i dodatkowe dobrowolne ubezpieczenia zdrowotne chroniące od tych dopłat.
Drugim przykładem może być funkcjonowanie szpitali w formie spółek prawa handlowego. Autorzy tego programu twierdzą, że taki szpital, który ma właściciela, konkuruje z innymi o pacjenta i podlega ryzyku bankructwa. Jest sprawniej zarządzany i funkcjonuje dużo efektywniej niż dzieje się to obecnie. Można jednak i trzeba się zastanowić, czy po to, aby szpital faktycznie stał się takim rynkowym przedsiębiorstwem, wystarczy zadeklarować to w ustawie. Moim zdaniem to za mało. Trzeba przede wszystkim dopasować do tego inne elementy systemu, które zmuszą szpitale do takich rynkowych zachowań i umożliwią im takie zachowania. Dzisiaj bowiem jest to niemożliwe. Decydują o tym trzy przeszkody.
Pierwszą jest limitowanie świadczeń przez NFZ. Jeżeli chcemy mówić o konkurencji między szpitalami i o zasadzie, że pieniądz idzie za pacjentem, dzięki czemu dobre szpitale rozwijają się, a złe są eliminowane, to nie może być limitowania świadczeń. Bo jak dobry szpital wykaże swoją przewagę nad złym, gdy obydwa otrzymają ten sam limit świadczeń do wykonania? Drugą przeszkodą jest zaniżanie cen za świadczenia przez NFZ (kwot refundacji). Czy można mówić o rynkowym przedsiębiorstwie, gdy jest ono zmuszane do przyjęcia kontraktu, o którym z góry wiadomo, że jest niekorzystny ekonomicznie? Trzecią przeszkodą jest upolitycznienie zarządzania szpitalami. Dyrektor jest powoływany przez lokalnych polityków i nierzadko kieruje się ich interesem, a nie dobrem szpitala. Bez usunięcia tych przeszkód szpitale nie staną się rynkowymi, efektywnymi przedsiębiorstwami. Sama zmiana formy prawnej nie wystarczy. Przecież np. w górnictwie i na kolei funkcjonują spółki prawa handlowego z decydującym udziałem Skarbu Państwa, ale nadal marnowane są tam pieniądze publiczne.
Wiele wskazuje na to, że rządzący, którzy deklarują zmianę formy prawnej szpitali z SP ZOZ w spółki prawa handlowego, chcą pozostawić wspomniane przeszkody. Szpitale nie staną się więc przedsiębiorstwami. Rząd nie przewiduje bowiem zbilansowania nakładów na ochronę zdrowia z kosztami (i zakresem) świadczeń gwarantowanych. A jest to warunek niezbędny, aby wyeliminować limitowanie świadczeń i zaniżanie ich cen. Ponadto większościowy udział w szpitalach - spółkach będą miały samorządy lokalne, czyli lokalni politycy.
Rządzący wybierają zatem dowolne elementy systemu opieki zdrowotnej, niepasujące do siebie, ale dla nich wygodniejsze, i próbują je skleić w spójną całość. To się nie uda. Obawiam się, że obecna próba urynkowienia ochrony zdrowia, podobnie jak wiele poprzednich, sprowadzi się jedynie do urynkowienia nazewnictwa. Mechanizmy funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej pozostaną bez zmian.
KRZYSZTOF BUKIEL
przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy