- Problemem jest niestabilne lub niejasne prawo. Nawet jeśli podatki lub składki są wyższe, ale obowiązują wszystkich w równym stopniu, to firmy mogą działać w warunkach zdrowej konkurencji - mówi Marek Kowalski w rozmowie z DGP.
Marek Kowalski przewodniczący Federacji Przedsiębiorców Polskich / Dziennik Gazeta Prawna
Federacja Przedsiębiorców Polskich zawarła porozumienie z NSZZ „Solidarność” w sprawie umów-zleceń, w którym postuluje m.in. ich oskładkowanie na takich samych zasadach, jak umowa o pracę. To dość rzadkie zjawisko, aby pracownicy i przedsiębiorcy mieli wspólne stanowisko – i to jeszcze dotyczące zwiększania obciążeń.
Nasze interesy są w tym przypadku zbieżne. Na panującej przez ostatnie kilka lat sytuacji na rynku pracy, w której pracownicy byli przenoszeni z umowy o pracę na umowę-zlecenie, tracili i pracownicy, i firmy, a zyskiwało tylko państwo.
Na czym to polegało?
Genezą tych problemów były przepisy o zamówieniach publicznych. W 2008 r. zlikwidowano obowiązek zamawiającego waloryzacji długoterminowych kontraktów w razie zmiany przepisów mających na nie wpływ. Chodziło przede wszystkim o zmianę stawki VAT oraz minimalnego wynagrodzenia. Waloryzacja była możliwa tylko wtedy, gdy zastrzeżono taką możliwość w specyfikacji warunków zamówienia i umowie, ale aby zmniejszyć koszty zamówienia, zamawiający takich zapisów w umowach nie stosowali. Przedsiębiorcy nie mogli więc zwiększyć swojego wynagrodzenia, mimo że koszty wykonania umowy rosły, bo rosły też koszty pracy – minimalne wynagrodzenie. Zaczęto więc przenosić pracowników na umowy-zlecenia. Do tego zamawiający zaczęli stosować kryterium cenowe jako jedyne kryterium wyboru wykonawcy. Skutek łatwo przewidzieć – przedsiębiorcy, chcąc uzyskać kontrakty, obniżali koszty. Tendencja ta zaczęła opanowywać cały rynek. W pewnym momencie oszczędności z zamiany umów o pracę na zlecenia nie wystarczyły, zaczęto więc dzielić zlecenia tak, aby wykorzystać przepisy o zbiegu tytułów ubezpieczeniowych. To pozwalało opłacać składki od niższych kwot.
Skoro firmy płaciły niższe kwoty, to powinny się chyba cieszyć?
Nie, jedynym beneficjentem takich praktyk było państwo – nasze obliczenia wskazują, że oszczędności w zamówieniach publicznych w latach 2008–2016 mogły sięgnąć 25–30 mld zł! Konkurencja na rynku została zaburzona, więc przedsiębiorcy i tak musieli obniżyć marże w stosunku do 2008 r. Pracownik zarabiał coraz mniej, przedsiębiorca zarabiał coraz mniej, a zyskiwał jedynie kupujący, a więc państwo, które świadomie kupowało usługę poniżej kosztów pracy – były przetargi, w których ustalano 7, 5, a nawet 3 zł za godzinę pracy. Mimo naszego monitoringu i interwencji, że to za niskie stawki, zamawiający najczęściej kontynuowali takie zamówienia.
Jednak ZUS początkowo nie kwestionował oskładkowania najniższej umowy-zlecenia?
ZUS wydawał interpretacje, w których potwierdzał, że należy oskładkować pierwszą umowę albo umowę dowolnie wybraną przez zleceniobiorcę. To wynikało wprost z przepisów. Dopiero po kilku latach ZUS zaczął kwestionować odprowadzanie składek od niskiej kwoty, jeśli jednocześnie zleceniobiorca miał zawartą inną umowę, na wyższą kwotę. Zaczął uznawać, że pierwsza umowa była umową pozorną, a więc nieważną. I żądał składek od drugiej umowy, tej z wyższym wynagrodzeniem, co oznacza, że przedsiębiorca musi je dopłacić. A skoro pracodawca nie otrzymał takich kwot od zamawiających w ramach kontraktów – oznacza to, że nie będzie miał z czego zapłacić i może stanowić to dla niego realne zagrożenie dalszego funkcjonowania.
Czy rządzący podejmowali przez ten czas jakieś działania?
Tak, ale zbyt późno. Mimo naszych wcześniejszych wielokrotnych apeli o konieczności ozusowania zleceń, dopiero po kilku latach ustawodawca zauważył swój błąd. Dostrzegł skutki, jakie mają przepisy o zbiegach tytułów ubezpieczenia pozwalające płacić składki tylko od jednej umowy-zlecenia. W 2016 r. wprowadzono wymóg oskładkowania umowy-zlecenia przynajmniej od podstawy na poziomie minimalnego wynagrodzenia, ale państwo nadal korzystało z tanich usług. Mimo że problemy ze zleceniami były już wtedy powszechnie znane, to nawet po wprowadzeniu przepisu dopuszczającego (ale nie nakazującego) wprowadzenie wymogu zatrudniania osób na umowę o pracę przy wykonywaniu zamówień publicznych, w 2016 r. instytucje publiczne skorzystały z tej możliwości jedynie w 6 proc. umów. To prawdziwy paradoks – przedsiębiorcy prosili, by rząd wprowadził zapis o zatrudnieniu na umowę o pracę w zamówieniach publicznych, instytucje publiczne zaś wcale nie miały chęci na stosowanie takiego wymogu. Dopiero wprowadzenie obowiązku stosowania takiej klauzuli zmusiło urzędników do rezygnacji z przyzwalania na wprowadzenie zleceń tam, gdzie powinna być umowa o pracę.
Jednak wprowadzenie oskładkowania zleceń przynajmniej od minimalnego wynagrodzenia nie rozwiązało problemu.
Niestety nie – bo wynagrodzenia w ostatnim czasie rosną i przekroczyły już poziom minimalnej płacy – nawet w sektorach zatrudniających najniżej wykwalifikowanych pracowników. Ciągle nie rozwiązano problemu kontroli ZUS dotyczących oskładkowania zleceń z lat poprzednich. Dlatego proponujemy zaniechanie prowadzenia kontroli płatników w zakresie umów-zleceń od 2008 r., a tam, gdzie wydano już decyzje – zaniechania egzekucji. Nie można przenosić na przedsiębiorców i pracowników konsekwencji zaniechań ustawodawcy, który przez tyle lat nie reagował na pogarszającą się sytuację na rynku.
A co ze zleceniobiorcami? Czy oni odniosą jakąś korzyść z wdrożenia propozycji zawartych w porozumieniu?
Ich sytuacja jest ściśle związana z sytuacją firm. Otóż ZUS nakazuje przedsiębiorcy opłacenie zaległych składek od umowy, która zdaniem ZUS powinna być oskładkowana, a więc z wyższą stawką godzinową. Tymczasem przedsiębiorca otrzymał zaniżone wynagrodzenie za wykonanie usługi, w którym była uwzględniona niższa stawka godzinowa. Konieczność zapłaty zaległych składek wraz z odsetkami od kwot wyższych z oczywistych względów wywołuje problemy finansowe w firmie. Nie zostaje to bez wpływu na pracowników i zleceniobiorców. Gdy firma ureguluje naliczone składki, ma prawo żądać zwrotu ich części od pracowników i zleceniobiorców. Chodzi o tę część wynagrodzenia, która została im wypłacona, a powinna być potrącona i przekazana do ZUS.
A jeśli ta sytuacja nie zostanie naprawiona systemowo, to zleceniobiorcy otrzymają w przyszłości zaniżone emerytury...
Tak, składki nie zostaną zapisane na ich koncie ZUS. Obecnie, aby tak się stało, niezbędne jest przeprowadzenie kontroli przez ZUS. Jeśli nie wyda on decyzji określającej właściwą podstawę wymiaru składek dla zleceniobiorcy, to na jego koncie w ZUS nie można zapisać dodatkowych składek.
ZUS szacuje swoje możliwości przeprowadzenia kontroli na poziomie 5 proc. płatników. Jeśli więc optymistycznie założymy, że uda mu się skontrolować nawet 10 proc. firm, to – ponieważ szacunkowo problem z umowami-zleceniami dotyczył ok. 2 mln zatrudnionych – stan konta w ZUS w przypadku ok. 1,8 mln osób będzie zaniżony.
Interesy płatników i zleceniobiorców wydają się więc nie do pogodzenia.
Tylko pozornie. Razem z NSZZ „Solidarność” proponujemy dopisać do kont zleceniobiorców składkę obliczoną od łącznego przychodu z umów-zleceń (dwóch, trzech itd.), ale jednocześnie zwolnić przedsiębiorców z obowiązku wpłaty tych kwot do ZUS.
Traci więc ZUS...
Państwo przez wiele lat tolerowało taką sytuację i, jak już wspomniałem wcześniej, wręcz na niej zarabiało, obniżając koszty zamówień. Przywracamy więc uczciwość w relacji państwo–przedsiębiorca–pracownik.
Kto więc pokryje te straty? Przecież zleceniobiorcy otrzymaliby w przyszłości wyższe wypłaty, niż wynika to z rzeczywiście wpłaconych składek.
Zakładamy, że kwoty te zostaną pokryte przez wpłacane przez przedsiębiorców składki na ubezpieczenie społeczne od umów-zleceń. Tylko w 2016 r. do budżetu wpłynęło 600 mln zł z tytułu ozusowania umów-zleceń – podczas gdy założenia rządu zakładały tylko 50 mln zł. Trzeba zwrócić uwagę na dwie sprawy: przechodzenie zleceniobiorców na emeryturę będzie przecież rozłożone w latach, a przyjęcie naszych propozycji zapewni zwiększenie wpływów do funduszu ubezpieczeniowego o ok. 2,5 mld rocznie. Proponujemy bowiem zrównanie pod względem oskładkowania umów-zleceń z umowami o pracę z uwzględnieniem jednak limitu rocznego podstawy wymiaru składek emerytalno-rentowych do 30-krotności przeciętnego wynagrodzenia. Naszym zdaniem limit ten powinien zostać zachowany w obu przypadkach. Skoro jego zniesienie ma dać dodatkowe wpływy do ZUS w wysokości ok. 3,5 mld, to przyjęcie naszych propozycji może przynieść wpływy na poziomie 2,5 mld. Dodatkowo porządkujemy rynek pracy i zapobiegamy kominom emerytalnym. Zyskają na tym wszyscy.
Jak jednak sprawdzić, czy przedsiębiorcy ujawnili rzeczywiście wypłacone kwoty, także z dodatkowych umów-zleceń? Jeśli nie przeprowadzono u nich kontroli, to na jakiej podstawie można dopisać zleceniobiorcom jakiekolwiek kwoty na kontach ZUS?
Od każdej odrębnej umowy-zlecenia trzeba było odprowadzić składkę zdrowotną. ZUS ma więc wszystkie narzędzia, aby sprawdzić, ile zawierano dodatkowych umów-zleceń i na jakie kwoty. Chodzi o to, aby ustawowo zmusić go do użycia tych narzędzi.
W porozumieniu pojawia się także postulat ubruttowienia wynagrodzeń. Na czym to ma polegać?
Proponujemy, aby wzrost ozusowania umów-zleceń został rzeczywiście przełożony na zamawiających – zarówno w przetargach publicznych, jak i komercyjnych. Chodzi o to, aby nie było możliwości zaniżania kosztów pracy w zamówieniach. Czyli każdy zamawiający, mamy tu na myśli także firmy prywatne na rynku otwartym, musi zwaloryzować umowy-zlecenia o kwoty, które zgodnie z naszą propozycją powinny zostać odprowadzone do ZUS. Może wydawać się to trudne do przeprowadzania, ale pierwsze podobne doświadczenia już za nami. Przy wprowadzaniu stawki minimalnej w umowach-zleceniach zastosowano taki zapis i wpłynął on na rzeczywistą waloryzację i w zamówieniach publicznych, i na rynku otwartym, na którym zwaloryzowano ok. 90 proc. umów. Wbrew niektórym głosom nie była to podwyżka, lecz jedynie urealnienie kosztów pracy.
Przyzna pan jednak, że propozycja zwiększenia składek wychodząca od organizacji przedsiębiorców musi budzić zdziwienie.
Większym problemem niż wysokie obciążenia jest dla prowadzących firmę niestabilne lub niejasne prawo. Nawet jeśli podatki lub składki są wyższe, ale obowiązują wszystkich w równym stopniu, to firmy mogą działać w warunkach zdrowej konkurencji.