Cudzoziemcy zatrudnieni w Polsce przesłali w 2017 r. do domów ok. 21 mld zł. Różnica między tym, co wpływa do kraju z zarobków naszych rodaków za granicą, a tym, co niego wypływa z płac imigrantów, jest już wyraźna.
Ujemny bilans emigranckich przelewów / Dziennik Gazeta Prawna
Rekordowo duża kwota, jaka wypłynęła z Polski (rok wcześniej było to 13,8 mld zł), to efekt dwóch czynników. Pierwszy – ciągle rosnąca liczba imigrantów na polskim rynku pracy. Drugi – wzrost płac.
Według danych Ministerstwa Pracy, Rodziny i Polityki Społecznej w ubiegłym roku w polskich firmach znalazło zajęcie 236 tys. cudzoziemców posiadających pozwolenie na pracę i ponad 1,8 mln na podstawie oświadczeń o zatrudnieniu wystawianych przez polskich pracodawców. W obu przypadkach liczby wyraźnie wzrosły w porównaniu z 2016 r. – pozwoleń wydano o 84 proc. więcej, oświadczeń o 38 proc.
Na to, że na wzroście płac korzystają także pracujący w Polsce imigranci, nie ma mocnych dowodów, ale są poszlaki – np. dużo większy od przeciętnej wzrost funduszu płac w administrowaniu i działalności wspierającej, branży, w której zawierają się m.in. usługi sprzątania. Tam też w ubiegłym roku zatrudnienie znalazło ponad 700 tys. cudzoziemców. Fundusz płac (czyli łączna wartość wypłat dla wszystkich pracowników) zwiększył się o ponad 16 proc. w ciągu trzech kwartałów 2017 r. przy przeciętnym wzroście w całej gospodarce narodowej o 8,2 proc. Same wynagrodzenia podskoczyły o 6,6 proc., podczas gdy średnio w innych branżach rosły o 4,9 proc.
Kto najczęściej przesyła swoje zarobki rodzinom? To oczywiście Ukraińcy. Jest ich w Polsce najwięcej, pośród 1,8 mln pracowników zatrudnionych na podstawie oświadczeń ponad 1,7 mln przyjechało z Ukrainy. Po drugie wskazują na to dane Narodowego Banku Ukrainy. Według nich Ukraina ma bardzo dużą nadwyżkę w zestawieniu transferów z tytułu wynagrodzeń pracowników. W ubiegłym roku mieszkańcy tego kraju pracujący na obczyźnie przesłali do domów 5,3 mld dol., o miliard więcej niż rok wcześniej. W tym samym czasie z Ukrainy odpłynęło zaledwie 28 mln dol. Dane są mniej więcej zbieżne z tym, co raportuje NBP: licząc w dolarach, cudzoziemcy wysłali z Polski w 2017 r. ok. 5,6 mld dol., wobec 3,5 mld dol. rok wcześniej.
Rosnący z roku na rok transfer za granicę to dla polskiej gospodarki potencjalnie niebezpieczne zjawisko, bo może być jednym z powodów powstawania deficytu na rachunku obrotów bieżących, czyli rozliczeń Polski z zagranicą z tytułu handlu towarami i usługami oraz transferów, np. wpływów pieniędzy z UE i wypływów zarobków imigrantów. W samym zestawieniu transferów z tytułu wynagrodzeń mieliśmy w ubiegłym roku lukę w wysokości 8 mld zł. To znacznie więcej niż w 2016 r., gdy wynosiła ona 0,5 mld zł. Na razie sytuacja jest pod kontrolą, bo bardzo dobre wyniki eksporterów równoważą ten wynik. Na tyle, że na całym rachunku obrotów bieżących mamy nadwyżkę.
– I dlatego właśnie nie jest to powód do niepokoju już dziś. Byłby problem, gdyby deficyt na rachunku obrotów bieżących przekraczał 3 proc. PKB, a na razie na to się nie zanosi. Jak jeszcze dołożymy do tego wysoki poziom rezerw walutowych i pokrycie nimi krótkoterminowego zadłużenia, to sytuacja jest komfortowa – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Jego zdaniem rosnące transfery za granicę z wynagrodzeń uzyskiwanych w Polsce to naturalny proces w sytuacji, w której lokalny rynek pracy nie jest w stanie sobie poradzić bez imigrantów. – Jeśli korzystamy z pracowników z zewnątrz, jeśli współtworzą oni nasze PKB, to trzeba pogodzić się z tym, że będzie to kosztować, choćby w postaci przelewów wysyłanych do rodzin w krajach pochodzenia – podkreśla. I dodaje, że całościowy bilans obecności imigrantów dla polskiej gospodarki jest raczej pozytywny. Bo powiększają potencjał gospodarki, bez nich firmom trudno byłoby odpowiadać na rosnący popyt, bo nie byłyby w stanie zwiększyć produkcji z powodu niskiej podaży pracy.
– Poza tym na pewnym etapie osłabiało to presję płacową, co pewnie było pozytywne z punktu widzenia pracodawców, niekoniecznie z punktu widzenia pracowników. Ale przy takiej sytuacji na rynku pracy i na takim etapie koniunktury wsparcie ze strony pracowników zagranicznych jest niezbędne. Jeśli chcemy się rozwijać, to musi być kontynuowane – ocenia Maliszewski.
Inne pozytywy to większe wpływy z podatków i ze składek na ubezpieczenie emerytalne. Według danych Zakładu Ubezpieczeń Społecznych na koniec 2017 r. składki wpłacało 440 tys. cudzoziemców (z tego 316 tys. Ukraińców). Rok wcześniej było to 293 tys. osób, czyli o połowę mniej. Widać to też w finansach FUS, który w ubiegłym roku zebrał o wiele więcej, niż zakładał, dzięki czemu można było zmniejszyć dla niego dotację budżetową. I nadal utrzymuje wysokie tempo, wpływy ze składek na początku tego roku wyraźnie przekraczały prognozy płynności, jakie sporządzono dla FUS na styczeń i luty. W styczniu było to o 600 mln zł więcej, w lutym o 400 mln zł.
Żeby zniwelować negatywny efekt imigracji, czyli wielkość transferów za granicę, potrzebne są zmiany w polityce imigracyjnej rządu. Chodzi przede wszystkim o ułatwienia w osiedlaniu się w Polsce na stałe. Dziś większość imigracji zarobkowej jest krótkoterminowa, co wymusza najbardziej popularny tryb zatrudniania cudzoziemców, czyli oświadczenia, na których podstawie można pracować tylko przez sześć miesięcy w roku. – Uzyskanie stałego zatrudnienia jest kluczowe, tak działało to w przypadku polskiej emigracji do Wielkiej Brytanii. Bez stałej pracy nikt nie będzie tu ściągał rodziny – zwraca uwagę Grzegorz Maliszewski.