W większości krajów Unii Europejskiej obowiązuje zasada współpłacenia za niektóre usługi medyczne. Pacjenci płacą drobne kwoty np. za pierwszą wizytę u lekarza rodzinnego czy za każdy dzień pobytu w szpitalu.
Owprowadzeniu drobnych dopłat do wybranych usług medycznych mówi się w naszym kraju od co najmniej kilku lat. Wśród ekspertów pomysł ten ma gorących zwolenników, ale i przeciwników. Natomiast we wszystkich badaniach opinii społecznych Polacy nie akceptują pomysłu drobnych opłat do niektórych procedur zdrowotnych. Niewielu z nich zdaje sobie sprawę, że współpłacenie tak naprawdę już istnieje, chociaż w nieco ograniczonym wydaniu. Pacjenci dopłacają np. do leków czy do leczenia stomatologicznego. I nie są to małe kwoty, bo jak wynika z danych OECD, każdego roku wydają ponad 17 mld zł.

Różne systemy

Za wprowadzeniem drobnych opłat za usługi medyczne opowiadają się przede wszystkim środowiska lekarskie. Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy dla poparcia swoich racji podaje przykład tych krajów, w których pacjenci już płacą np. za wizyty lekarskie. W Niemczech zdecydowano się na wprowadzenie tzw. słabego współpłacenia, czyli pobierania drobnych dopłat za poszczególne usługi i świadczenia.
We Francji powstał system dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Wykupując polisę, można również ubezpieczyć się od współpłacenia. Opłaca się to pacjentom, bo nie jest ona droga. W przypadku badań ambulatoryjnych - chory dopłaca 25 proc. wartości usługi, natomiast w stomatologii czy okulistyce nawet 50 proc. To powoduje, że ryzyko poniesienia kosztów jest bardzo duże. Dlatego skłonność do doubezpieczenia się pacjentów jest także duża.
Są także systemy polegające na zwrocie kosztów - pacjent płaci 100 proc. za daną usługę. Ale może uzyskać zwrot wydatków w pełnej wysokości. Jednak wcześniej musi pójść do lekarza, zapłacić za usługę, a dopiero potem udać się z rachunkiem do swojego płatnika, który zwróci mu pieniądze. Ten mechanizm powoduje, że pacjent, zanim skorzysta z danej usługi medycznej, dobrze się zastanowi, czy mu się to opłaca.

Ograniczenie popytu

- Głównym celem wprowadzenia tego rozwiązania nie jest pozyskanie dodatkowych środków finansowych dla systemu ochrony zdrowia. Najważniejszym jest ograniczenie nadkonsumcji rutynowych, podstawowych świadczeń medycznych, takich jak badania diagnostyczne. W 40 proc. nie są one odbierane przez pacjentów, a wykonujące je ambulatoria ponoszą przecież koszty - mówi Wojciech Misiński z Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu.
Z danych szacunkowych wynika, że wprowadzenie drobnych dopłat do wybranych usług medycznych oznaczałoby, że do systemu lecznictwa wpłynęłoby rocznie dodatkowo 300-500 mln zł. Nie chodzi więc o znaczące kwoty. Współpłacenie ma przede wszystkim na celu ograniczyć popyt na te usługi medyczne, z których pacjenci korzystają najczęściej, bez określonych wskazań medycznych.
Zdaniem Adama Kozierkiewicza z Instytutu Zdrowia Publicznego w Krakowie, istnienie jakiegokolwiek systemu ubezpieczeń zdrowotnych, czy to powszechnego czy prywatnego, powoduje, że osoba ubezpieczona chętniej pójdzie do lekarza z bólem gardła niż ktoś, kto nie jest objęty ubezpieczeniem.
- Jest to zjawisko tzw. hazardu moralnego - ludzie korzystają ze świadczeń, mimo że i tak nie przynosi im to żadnych korzyści zdrowotnych. Mogą sobie na to pozwolić, bo nie wiąże się to dla nich z żadnymi dodatkowymi opłatami - podkreśla Adam Kozierkiewicz.

Minister nie chce współpłacenia

Zdecydowanym przeciwnikiem wprowadzenia współpłacenia był zarówno Zbigniew Religa, minister zdrowia w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, jak i Ewa Kopacz, obecna minister zdrowia. Ich zdaniem, zdecydowanie lepszym rozwiązaniem, które doprowadzi zarówno do zmniejszenia liczby niepotrzebnie wykonywanych usług medycznych i jednocześnie zwiększy wpływy do systemu lecznictwa, są dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne. Ubezpieczając się w ten sposób, pacjent będzie musiał liczyć się z tym, że np. prywatny płatnik bardzo dobrze będzie weryfikować konieczność wykonania konkretnych badań.
Poza tym, zdaniem przeciwników wprowadzania współpłacenia, jeżeli mówi o nieprawidłowościach w systemie zdrowia, to niekoniecznie wynikają one z zachowań pacjentów, ale również z działań samych świadczeniodawców. I chociaż pobieranie drobnych opłat w systemie lecznictwa działa na pacjentów, bo rzadziej korzystają z opieki zdrowotnej, to nie eliminuje to tzw. hazardu moralnego lekarzy.
- Jeżeli lekarz nie ponosi żadnych opłat za wystawianie kolejnych skierowań, to będzie je wystawiał każdemu - w przypadkach uzasadnionych i nieuzasadnionych medyczne. Aby to ograniczyć, należałoby wprowadzić chociażby standaryzację postępowania medycznego - uważa Wojciech Misiński.
Ponadto, ustalenie drobnych opłat na podstawowe świadczenia zdrowotne może wpłynąć na ograniczenie dostępu do nich najbiedniejszych.
- Musimy pamiętać o tym, że polskie społeczeństwo starzeje się, z czasem będzie coraz więcej osób powyżej 60 roku życia, a tym samym potrzebujących stałej opieki medycznej. Nie można ograniczać im dostępu wprowadzając opłaty - uważa Adam Sandauer ze Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere.
Aby tego uniknąć, konieczne byłoby przygotowanie działań osłonowych. Ze współpłacenia powinny być wyłączone osoby żyjące poniżej minimum socjalnego, ludzie starsi i dzieci oraz przewlekle chorzy. Powinna zostać także określona maksymalna roczna kwota opłat dla pacjenta.
Konstanty Radziwiłł, przewodniczący Naczelnej Rady Lekarskiej, twierdzi, że dla osób biednych powinien zostać wprowadzony system osłonowy, np. w postaci zasiłku zdrowotnego
- Co miesiąc pacjent dostawałby pewną kwotę, którą w momencie choroby przeznaczałby na leczenie. Należałoby się także zastanowić nad bezpośrednim obciążaniem opieki społecznej za takie leczenie - dodaje szef NRL.