Prezydent wybrał najmniej kosztowne politycznie rozwiązanie, wysyłając ustawę do Trybunału Konstytucyjnego.



Rząd liczył na podpis, pracodawcy i związkowcy na weto, a Andrzej Duda wybrał trzecie rozwiązanie i zaskarżył proponowane regulacje. To nie rozstrzyga sporu, ale daje prezydentowi komfort, że nie naraża się żadnej ze stron, bo zostawia merytoryczne rozstrzygnięcie sędziom. – Prezydent wciąż funkcjonuje w cieniu bitew o ustawy sądowe. Były dla niego kosztowne w kontekście pozycji w obozie rządzącym. Istotna część zaplecza PiS nie kryła krytycyzmu – mówi politolog Rafał Chwedoruk. Podkreśla też, że taka decyzja jest gestem pod adresem liberalnego elektoratu, którego część obóz rządzący chciałby sobie zjednać lub przynajmniej zmniejszyć jego niechęć.
Rządowi trudno jest krytykować decyzję prezydenta, bo zdaje sobie sprawę, że ustawa była forsowana w trybie bardziej niż ekspresowym, wśród licznych protestów. Wysłanie jej do TK daje szanse, że nie wejdzie w życie, co może ucieszyć związkowców i pracodawców. – To dobra decyzja, choć liczyliśmy na więcej – mówi Henryk Nakonieczny z Solidarności. – Bardzo dobrze odbieram decyzję prezydenta, bo przy okazji tej ustawy złamano tryb konsultacji – podkreśla z kolei Jeremi Mordasewicz z Konfederacji Lewiatan.
Właśnie zarzuty, że nie zostały zachowane reguły współpracy z Radą Dialogu Społecznego stały się podstawą zaskarżenia ustawy. „Zdaniem Prezydenta, rodzaj i waga wprowadzanych ustawą zmian, dotyczących zarówno pracowników, jak i pracodawców, powoduje, że praca nad tego rodzaju aktem prawnym prowadzona powinna być z pełnym poszanowaniem obowiązującej przy jego tworzeniu procedury, w tym z uwzględnieniem zasad dialogu i współpracy z partnerami społecznymi” – napisała Kancelaria Prezydenta w komunikacie informującym o decyzji Andrzeja Dudy. Rząd nie czekał bowiem z procedowaniem projektu na opinie członków RDS. Został on upubliczniony w końcu października i w ciągu niepełnego miesiąca został uchwalony przez Sejm. Podczas gdy nawet skrócony termin konsultacji projektów rządowych wynosi 21 dni. Zdaniem prezydenta budzi to wątpliwości co do zgodności z art. 2, art. 7 i art. 59 ust. 2 w związku z art. 12 i art. 20 konstytucji.
Skarga prezydenta dotyczy trybu prac, ale przeciwko ustawie podnoszone były też argumenty merytoryczne. Obecnie osoby, które zarobią powyżej 30 przeciętnych wynagrodzeń w ciągu roku, przestają powyżej tego limitu płacić składki na ubezpieczenia społeczne. Zniesienie tego progu oznaczałoby, że pracodawcy i pracujący zapłacą wyższe składki do ZUS. Rząd szacował wpływy z tego tytułu na 5 mld zł rocznie. Ale z drugiej strony, ponieważ składka odprowadzana do ZUS będzie wyższa, to gdy ubezpieczeni przejdą na emeryturę, trzeba im będzie wypłacać wysokie świadczenia. Do tej pory 30-krotność była metodą zmniejszenia różnic dochodowych w emeryturach. Rząd w ocenie skutków regulacji twierdził, że do 2060 r. będą utrzymywały się korzyści dla finansów publicznych, choć z roku na rok będą one maleć.
Te wyliczenia kwestionuje Jeremi Mordasewicz z Lewiatana. – Osoby dużo zarabiające z reguły żyją dłużej od tych, które zarabiają mniej i wykonują prace fizyczne. Jeśli takie osoby będą płaciły bardzo wysokie składki i w zamian za to będą otrzymywały bardzo wysokie emerytury, to naruszy to równowagę systemu emerytalnego – przekonuje.
Wzór na wyliczenie emerytury oparty jest na dzieleniu zgromadzonej składki przez uśrednione dalsze trwanie życia. Czyli skoro na ogół osoby lepiej zarabiające będą żyły dłużej, to także ich emerytury będą wypłacane dłużej niż średnia trwania życia, co spowoduje deficyt, który będą musieli uzupełnić płacący składki.
Z dużą częścią zastrzeżeń zgadza się konstytucjonalista Ryszard Piotrowski. – Ustawa jest niezwykle kontrowersyjna ze względu na tryb uchwalenia, konsekwencje dla równowagi budżetowej, jakie w przyszłości może spowodować, oraz ze względu na naruszenie zasady sprawiedliwości społecznej – mówi. Chodzi m.in. o możliwość szybkiego „nabicia” wysokich emerytur przez nominatów rządzących w firmach z udziałem Skarbu Państwa.
Przeciwko ustawie są podnoszone trzy rodzaje argumentów. Po pierwsze, że zmiana jest wprowadzana bardzo szybko, co nie daje możliwości przygotowania się do niej pracodawcom i pracownikom. Ta wada została usunięta w Senacie, gdzie przesunięto jej wejście w życie na 2019 r. Kolejny argument dotyczy tego, że jest niesprawiedliwa i może okazać się nieskuteczna, bo nie jest działaniem systemowym. Dotyka 350 tys. osób pracujących na etatach, ale pozostawia bez zmian zasady niskiego oskładkowania dla osób prowadzących działalność gospodarczą. To będzie zachęcało do uciekania od pracy na etat. Ostatni argument dotyczył tego, że prostszym wyjściem jest wprowadzenie kolejnego progu PIT zamiast znoszenia limitu, co nie miałoby niekorzystnych skutków dla systemu emerytalnego.