Jeśli parlament nie zdąży z uchwaleniem zniesienia limitu składek emerytalnych i rentowych do końca listopada, to może być argument za podważeniem zmiany.
W otoczeniu wicepremiera Mateusza Morawieckiego panuje duży sceptycyzm, czy warto forsować zniesienie górnego limitu składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe. Wicepremier dostał dla tej inicjatywy zielone światło od prezesa PiS, więc formalnego buntu w partii czy w rządzie wobec pomysłu nie będzie. Jednak nasi informatorzy wskazują, że część współpracowników Morawieckiego namawia go do porzucenia tego pomysłu. – Jeśli chcemy do Polski przyciągać emigrantów wykształconych i z doświadczeniem w międzynarodowych korporacjach, to nie można im budować systemu, w którym na starcie dostaną po kieszeni na składkach – mówi nasz informator.
Projekt ustawy został już przyjęty przez Sejm, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by prace nad nim opóźnić w Senacie albo zgłosić tam poprawkę, że wchodzi w życie np. od 2019 r.
Sam Mateusz Morawiecki – jak słyszymy od jego współpracowników – nie zamierza być jedynym, który broni tego rozwiązania w rządzie. Jednak nie jest mu łatwo porzucić projekt, który pozwala w 2018 r. podnieść limit wydatków dla sektora finansów publicznych o 5 mld zł.
Formalnie projekt forsuje resort pracy. Pilotujący go wiceminister Marcin Zieleniecki broni go, mówiąc o korzyściach dla ZUS, ale w resorcie nie widać wielkiego entuzjazmu. Podobnie wśród parlamentarzystów PiS. Wiele wskazuje na to, że nie ma szans, by projekt został przyjęty przez parlament, podpisany przez prezydenta przed końcem miesiąca, bo Senat zajmie się nim na pierwszym grudniowym posiedzeniu. A zgodnie z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego zmiany niekorzystne dla podatników powinny być publikowane na miesiąc przed początkiem roku podatkowego.